Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna Forum na temat przemocy w rodzinie
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP
www.niebieskalinia.pl 
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

historia o 'psycholu'

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Forum ogólne o przemocy w rodzinie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
pola



Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 8
Skąd: wrocław

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 11:23    Temat postu: historia o 'psycholu' Odpowiedz z cytatem

Chciałabym podzielić się z wami moją historią. Rozpisałam się- nie wiem czy komuś będzie się chciało tyle czytać…ale po raz pierwszy postanowiłam sklecić to w jakąś całość. Nadal czuję strach, że on tu trafi, ze mnie pozna i koszmar znowu się zacznie… ale nie chcę o tym milczeć. Nie jest mi jeszcze łatwo o tym pisać no i postaram się nie rozwlekać, choć nie wiem, czy ty możliwe.

Powiem tylko jeszcze, że nie jestem typem „szarej myszki”- wręcz przeciwnie- zawsze w centrum, zawsze głośno i wyraźnie dawałam o sobie znać. Raczej osobowość wybuchowa i energiczna. Zajmuję się wieloma rzeczami od wielu lat, m mnóstwo pasji, mam wielu znajomych. Wydawało mi się zawsze, że jestem silna i mam swoje zdanie, nigdy nie dawałam sobie niczego „wcisnąć”. Byłam osobą, którą wszyscy znali, nie zawsze lubili (może dlatego że czasem potrafię być do bólu szczera?) Na pewno nie jestem typem ofiary. Zawsze ze wszystkim sobie jakoś radziłam. Najczęściej sama…

Zacznę od początku. Marcin (tak go nazwijmy) był ode mnie 10 lat starszy. Poznałam go na studiach – był moim wykładowcą. Wyglądał na bardzo spokojnego człowieka, skromnego. Bardzo szczupły, niski, o przyjemnym głosie no i przede wszystkim inteligentny. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, później zmieniłam kierunek studiów (nie przez niego, tak po prostu) i dopiero wtedy zaczęliśmy się spotykać. Spotkałam go na ulicy zaczęliśmy rozmawiać i on zwierzył mi się, że żona go zostawiła .był załamany. Poszliśmy na piwo i tak się to zaczęło.

Opowiedział mi swoją historię- okazało się że jego żona, była też jego studentką – nawet znałam ją z widzenia- opowiadał mi ze łzami w oczach „jak go skrzywdziła”. Nie chcę wnikać w ich historię- w każdym razie przedstawił ją jako wariatkę, która się samookaleczała, a on musiał jej pilnować i opiekować się nią. Opowiadał jak była wyalienowana od ludzi, że oboje wybrali życie z dala…ona kiedyś nagle odeszła. Wrócił do domu a jej nie było. Zmieniła nr kom. Zlikwidowała maila. Nie ma z nia kontaktu…zupełnie nie mogłam tego zrozumieć…niestety później zrozumiałam…

…godzinami rozmawialiśmy, często się spotykaliśmy. Po kilku spotkaniach już „byliśmy razem”. On miał swoje mieszkanie, więc spotykaliśmy się głownie tam. Na początku było cudownie…ale po jakiś 3 miesiącach zaczęlo się…zaczął robic awantury o to, że spotykam się ze znajomymi, nie mówiąc o tym, że nie mogłam spotkać się z żadnym kolegą. Jego zazdrość zaczęla mnie przytłaczać…to nie była zwykła zazdrość. Kiedyś szliśmy ulicą i spotkałam kolegę z roku. Powiedział mi „cześć’, ja odpowiedziałam…Marcin zrobił mi na ulicy awanturę, zaczął wyzywać od dziwek, powiedział, że na pewno sypiam z tym kolegą, że on to zobaczył w jego oczach…itd. To nie była p[pierwsza taka awantura. Ja zawsze uciekałam z płaczem- on dzwonił i przepraszał. Potem jechaliśmy do domu, a on po drodze mnie znowu dręczył…i tak na okrągło. Powoli zaciskał pętlę na mojej szyi. Straciłam kontakt ze znajomymi. On kontrolował każdy mój ruch- jeśli mnie nie widział, dzwonił co 15 minut (dosłownie) przychodził po mnie na uczelnię (musiałam uważać, żeby nie uśmiechnąć się do kogoś, a tym ardziej odezwać) moje życie stało się koszmarem…codziennie chciałam odejść, ale on przepraszał, przytulał, mówił że kocha...
Najgorsze było to c działo się w jego mieszkaniu…seks- on kochał seks. Bardzo często się na początku kochaliśmy…tylko, że później zaczęło to być chore. W skrócie powiem- nie mogłam powiedzieć „nie”, ale tonie jest najgorsze…w trakcie kiedy się kochaliśmy, potrafił nagle zacząć pytać jak było mi z jego poprzednikami, z tym czymś strasznym w oczach. Odpychał mnie i zaczynał się wyżywać . czasem trwało to 2 godziny…ja kuliłam się gdzieś pod ścianą…czasem uciekałam do łazienki i płakałam…nie mogłam tego znieść. No i to był jedyny sposób, żeby on się uspokoił. Potem przychodził, przytulał i mówił „powiedz, że nikogo przede mną nie było” a ja mówiłam, bo się bałam. A on później zarzucał mi „przecież kłamiesz! Zawsze mnie okłamujesz??” i znowu się zaczynało…

Po jakiś 5 miesiącach przestałam prawie istnieć…tak czułam. Coraz częściej o wszystko mnie oskarżał, coraz częściej mnie …gwałcił właściwie (wtedy wmawiał mi że to ze mną jest coś nie tak – mówię „nie” a i tak się kochamy- krzywdzę go, bo sprawiam mu ból odmawiając seksu) wpadłam w totalną apatię. Przestałam czuć cokolwiek, ciągle tylko płakałam, nic innego mi nie pozostało. Jego szał też był coraz gorszy…znalazłam na niego sposób- zaczęłam się bić pięściami- po nogach, rękach…głowie…wtedy przestawał. Potem to nie pomagało – zaczęłam się ciąć- tak żeby nikt nie zobaczył- np. po udach…wtedy czułam, że jeszcze istnieję…ze jeszcze jestem. I tak jak zawsze wydawało mi się to totalną głupotą, że ludzie się samookaleczają- tak wtedy przynosiło mi to przyjemność…czułam, że jestem…

Nie potrafiłam odejść, mimo, że robiłam to codziennie. W końcu kiedyś mnie uderzył – „żeby mnie uspokoić” potem wyrzucił za drzwi- rąbnęłam o ścianę…kiedyś wybiegłam z jego domu rycząc…ludzie na ulicy pytali czy mi nie pomóc. Siedziałam gdzieś dwie godziny nie wiedząc co mam robić. On dzwonił ciągle…odbierałam i krzyczałam że nie wróce, że go nienawidzę…w końcu wróciłam..tak bardzo błagał…prosił żebym go nie krzywdziła…kiedy weszłam do jego mieszkania, chwycił mnie za ubranie i wrzucil do pokoju i zamknął drzwi od środka…byłam w szoku, podchodził z podniesioną ręką z nienawiścią …wybiegłam na balkon, powiedziałam, że jeśli nie otworzy natychmiast pokoju to wyskoczę. Otworzył. Ucieklam stamtąd…ale oczywiście wróciłam…ale zaczęłam planować jak uciec.Nie mieszkaliśmy razem, ale spędzałam tam większość swojego czasu- zaczęłam powoli, tak żeby nie zauważył- wynosić swoje rzeczy. W lipcu wiedziałam, że mam wyjazd w ramach studiów- postanowiłam rozstać się z nim tuż przed tym wyjazdem- żeby nie mógł mnie „dorwać”… tak też się stało. Tydzień przed powiedziałam że odchodzę (mówiłam to codziennie- więc nie uwierzył) byliśmy na dworze- on wyszedł na przystanek po mnie. Rozmowa trwała dwie godziny. Czułam w sobie siłę- wiedziałam, że jeśli nie odejdę to zabiję siebie albo jego. Po raz pierwszy miałam na tyle siły, żeby się nie złamać i nie wrócić z nim do mieszkania. Przez dwie godziny negocjacji („przecież cię kocham jak nikogo na świecie, potrzebuję cię a ty mnie tak bardzo krzywdzisz…dlaczego? Ja cierpię”) to zawsze działało- ja nie chciałam nigdy nikogo skrzywdzić…

Wtedy powiedziałam „dość!”. Zaczęłam wrzeszczeć, żeby w końcu zrozumiał. Schodziliśmy wtedy po schodach (przejście podziemne) Popchnął mnie. Na szczęście nie spadlam, ale spojrzałam mu po raz ostatni w oczy i zaczęłam…uciekać, biec ile sił w nogach. Uciekłam do autobusu. To był ostatni raz kiedy go widziałam…ale to był dopiero początek koszmaru…

Trzy miesiące prześladowań. Czasem 100 smsów dziennie od niego. Błagał, groził, prosił, szantażował…bałam się wyjść z domu. Na szczęście były wakacje, na szczęście nie było mnie w mieście. Ale odwiedzał mnie w koszmarach…do dziś czasem przychodzi we śnie. Po trzech miesiącach spotkałam się z nim w publicznym miejscu, żeby nic nie mógł zrobić. Stał uśmiechnięty jak gdyby nigdy nic- a tą jego zatroskana twarza niewiniątka. Wiecie co jest najśmieszniejsze? Że on myślał, że ja wrócę! Rozmowa trwała 3 minuty. Nie powstrzymałam się przed użyciem niecenzuralnych, ostrych słów. Nie dałam mu dojść do słowa. Odwróciłam się na pięcie i tak to się skończyło. Ale tylko „fizycznie”…

Teraz niby normalnie żyję, mam znów przyjaciół, znowu działam… ale moje stany emocjonalne to sinusoida- od euforii po depresje. Od bycia wszechmocną, do bycia bezsilną totalnie…to co działo się przez ostatnie 8 miesięcy (odkąd odeszłam) to kolejna niezbyt miła historia…nie chcę już zanudzać, ani męczyć (o ile ktoś dotarł do końca)

Ciągle szukam, jakiegoś bezpiecznego „miejsca”… w sposób bardzo…histeryczny…
Ale to już nieistotne, tyle chciałam powiedieć.

Jeśli ma ktos jakieś pytania to smiało. Odpowiem na wszystkie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Trissi



Dołączył: 29 Sty 2007
Posty: 474
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 17:21    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ja żyłam w takim związku 3 lata, chore jest to, że czułam się w tym związku bezpieczniej niż w domu. Zero znajomych, wszystko utracone. I te początki z seksem, miałam wtedy 16lat, a on 19lat. Te jego szantaże. Doskonale Ciebie rozumiem. I doskonale wiem jak ciężko było odejść. U mnie to już ponad rok bez niego.

Po terapii przeszły mi stany wahań nastrojów. Polecam Tobie się wybrać. Nie odczuwam już stanów depresyjnych, euforycznych, normalnie żyję i Tobie życzę tego samego.
_________________
I am not your senorita I don't aim so high In my heart I did no crime.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
pola



Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 8
Skąd: wrocław

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 20:06    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ciągle myślę, że sama sobie poradzę. jakoś to idzie, ale odkąd odeszłam pcham sie w różne dziwne związki...a raczej "układy" z mężczyznami...niedawno myslalam, że w końcu uda mi się jakoś "ustatkować", ale po kilku miesiącach mój partner zaczął się zachowywać obojętnie wobec mnie. rozstaliśmy się niedawno.

myślę, że mimo wszystko musi być we mnie coś, co nie pozwala mi jakoś ułożyć sobie życia z żadnym mężczyzną...nie chcę się tu wgłębiać w to co zrobiłam w swoim życiu, nie ma się czym chwalić...

ja tylko chciałabym poczuć się bezpiecznie...
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Trissi



Dołączył: 29 Sty 2007
Posty: 474
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 21:23    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

U mnie to miało znacznie gorsze skutki niż tylko dziwne związki. Choć teraz w dziwnym jestem, ale to też chyba końcówka.
_________________
I am not your senorita I don't aim so high In my heart I did no crime.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Roz



Dołączył: 15 Mar 2007
Posty: 15
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 21:36    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Polu, Może za bardzo, za szybko chcesz? Podobno szczęście przychodzi do nas wtedy gdy go wcale nie szukamy. Wyczuwam w Tobie niecierpliwość i niepokój. Poszukaj siebie, przypomnij sobie co lubiłaś robić, zrób to dla siebie, bądź dla siebie dobra. Nie szukaj tego na zewnątrz. Bezpieczestwo i pewność znajdziesz w sobie.

Nie wiem jakie masz doświadczenia, ale pomyśl, że wszystko to co Cię spotkało w przeszłości nie było przypadkowe, czegoś Cię nauczyło, dziś dzięki temu jesteś mądrzejsza i lepsza. Zaakceptuj to. Nie obwiniaj się.

Może powinnaś przeżyć żałobę po swoim związku: uspokoić się, nabrać dystansu. Olej facetów na jakiś czas. Zaopiekuj się sobą.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
pola



Dołączył: 19 Mar 2007
Posty: 8
Skąd: wrocław

PostWysłany: Pon Mar 19, 2007 21:46    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

dziękuję wam, że wogóle chciało wam się to czytaćSmile

owszem- jestem niecierpliwa, zawsze taka byłam:) ale masz rację, Roz, powinnam zrobić sobie przerwę, ale ja nie potrafię nie popadać w skrajności- albo jestem wśród ludzi i przyciągam zawsze dziwne osobowości, albo zamykam się w domu i odcinam od świata (to już tez było) ciągle robię to co lubię...od kilku lat zajmuję się fotografią, do której wróciłam po tym feralnym związku. poza tym studiuję, piszę, i robię mnóstwo innych rzeczy. ale to pomaga na chwilę, daje radość, ale i pogłębia samotność... nie wiem gdzie i jak znależć złoty środek...
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
monia



Dołączył: 20 Paź 2006
Posty: 59

PostWysłany: Wto Mar 20, 2007 23:04    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

moze najzwyczajniej wybierz sie gdzies do terapeuty mysle ze to Ci pomoze ja chodze juz na terapie trzeci rok z malymi przerwami i naprawde zaczynam to wszystko rozumiec chore zwiazki w ktore sie pchalam min. konsekwencje dzwigam do dzis, ale to dluga historia wiem jedno nic nie dzieje sie bez przyczyny wszystko ma jakis zwiazek i swoj poczatek skads sie bierze i gdzies konczy ja tez przecieralam w zyciu przetarte schematy silna wiedzialam czego chce i zawsze uwazalam ze los mnie krzywdzi bo trafiaja mi sie jacyc skrzywieni faceci ale to nie tu byl problem to ja takich wybieralam widocznie byli mi do czegos potrzebni taki schemat nosilam w sobie byc moze jeszcze nosze znamiona ale ucze sie zyc na nowo przede wszystkim byc dla siebie nie dla innych to jest najwazniejsze zajac sie soba
acha i polecam bardzo goraco lit. z forum ale przedewszystkim "Kobiety ktore kochaja za bardzo" to moja biblia
Zycze powodzenia jakbys potzebowala jakis konkretnych namiarow to sluze pomoca
Pozdrawiam
Monia
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Trissi



Dołączył: 29 Sty 2007
Posty: 474
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto Mar 20, 2007 23:44    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ja też polecam terapie!!! Dziś byłam na kolejnej sesji. Jest wciąż tylko lepiej... ale początki są bardzo trudne.
_________________
I am not your senorita I don't aim so high In my heart I did no crime.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Trissi



Dołączył: 29 Sty 2007
Posty: 474
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto Mar 20, 2007 23:50    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

monia napisał:
byc moze jeszcze nosze znamiona ale ucze sie zyc na nowo przede wszystkim byc dla siebie nie dla innych to jest najwazniejsze zajac sie soba


Tego i ja się uczę każdego dnia, na każdej sesji. Teraz jak czuję się sama, zawsze powtarzam sobie, ale przecież mam siebie i to cudowne uczucie Smile Siebie samą można traktować jako rozmówcę, w końcu przemyślasz wszystko ze sobą, siebie jako najbliższego przyjaciela (przecież o sobie wiesz najwięcej tylko Ty sama), mamę, siostrę, towarzysza, w końcu nauczyłam traktować siebie jako osobę!!! Smile Coś cudownego. Zawsze mogę liczyć na siebie i to najpiękniejszy skarb.
_________________
I am not your senorita I don't aim so high In my heart I did no crime.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Forum ogólne o przemocy w rodzinie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group