Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna Forum na temat przemocy w rodzinie
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP
www.niebieskalinia.pl 
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Alice Miller

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Czytelnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:08    Temat postu: Alice Miller Odpowiedz z cytatem

Czym jest nienawiść?

Słowo nienawiść kojarzy się zazwyczaj z pojęciem niebezpiecznego złorzeczenia, przekleństwa, którego trzeba unikać i pozbyć się tak szybko jak tylko jest to możliwe. Słyszy się często, że nienawiść jest dla jednostki niczym trucizna, która uniemożliwia wyzdrowienie z zaznanych w dzieciństwie urazów. Ponieważ odcinam się zdecydowanie od tej opinii, często zdarza mi się być źle zrozumianą. Jak dotąd wszystkie moje wysiłki, by rzucić nieco światła na ten problem i pogłębić jego zrozumienie, nie przyniosły znacznego rezultatu.

Dlatego właśnie tym osobom, które chciałyby podążyć za moim rozumowaniem, polecam lekturę jednego z rozdziałów mojej książki Ścieżki życia, zatytułowanego: „Jak rodzi się nienawiść?”. Muszę zaznaczyć, iż w rozdziale tym, napisanym w 1996 roku, zawarta jest pewna refleksja, wynikła z powszechnej dziś tendencji, by za wszelką cenę chronić rodziców, której to tendencji w międzyczasie się pozbyłam (więcej piszę o tym w mojej książce: Bunt ciała, Media Rodzina, wkrótce w sprzedaży).
Ja również uważam, że nienawiść może zatruwać organizm, lecz ma to miejsce tylko wtedy, gdy jest ona nieuświadomiona i kierowana w stronę obiektów zastępczych, tzw. kozłów ofiarnych. Nie ma, w takiej sytuacji, podstaw, by uczucie to znikło samoistnie czy wyparowało. Przyjmijmy, że nienawidzę pracujących wokół imigrantów, lecz nie jestem w stanie zobaczyć, w jaki sposób traktowali mnie moi rodzice, gdy byłam dzieckiem – jak pozostawiali mnie, jako niemowlę, płaczącą godzinami lub jak nigdy na mnie nie patrzyli z miłością. Cierpię więc z powodu utajonej nienawiści, która może towarzyszyć mi całe życie, objawiając się w mojej nienawiści do imigrantów i wywołując w moim ciele różne symptomy.
Jeśli poznam zło, jakie z powodu swego zaślepienia wyrządzili mi rodzice i będę mogła świadomie odczuć bunt przeciwko ich zachowaniom, to nie będę musiała przenosić mojej nienawiści na osoby, które nie mają z nią nic wspólnego.

Z upływem czasu, moja dopuszczona i przeżywana nienawiść w stosunku do rodziców będzie słabnąć lub nawet, na pewien czas, zniknie, choć wydarzenia życia codziennego lub napływ wspomnień mogą ją gwałtownie znów wskrzesić. Jednakże teraz wiem już, o co chodzi i skąd we mnie ta nienawiść. Dzięki przeżyciu i odczuciu tych emocji mam świadomość i zrozumienie dla swoich reakcji i moja nienawiść nie popchnie mnie do zabijania nikogo ani do wyrządzania jakiejkolwiek krzywdy.
Spotykamy czasem ludzi, którzy posuwają się aż do tego, by dziękować swoim rodzicom za otrzymane niegdyś ciosy, lub którzy twierdzą, że już dawno zapomnieli o seksualnej przemocy, której byli ofiarami, i wybaczyli im te „grzechy” modląc się za nich, lecz którzy, jednocześnie, nie są w stanie wychowywać swoich dzieci inaczej, niż w sposób gwałtowny, przemocowy, lub nadużywający je seksualnie. Pedofile obnoszą się z miłością do dzieci i nie są świadomi tego, że w głębi duszy mszczą się za to, co im wyrządzono, gdy sami byli dziećmi. Nawet, jeśli nie odczuwają świadomie tej nienawiści są poddani jej dyktatowi.

Utajona nienawiść jest naprawdę niebezpieczna i trudno się jej pozbyć kiedy nie jest zwrócona w stronę osoby, która jest jej sprawcą, lecz w kierunku obiektów zastępczych. Zazwyczaj utrzymuje się wtedy przez całe życie pod przykrywką przeróżnych perwersji i stanowi zagrożenie dla otoczenia, jak i dla osoby, która ją odczuwa.

Rzecz ma się zupełnie inaczej w przypadku nienawiści uświadomionej, będącej naturalną i uzasadnioną reakcją, gdyż ta, jak każde uczucie, opada, gdy ją dopuścimy i pozwolimy jej przebrzmieć. Jeśli zdobędziemy się uznanie faktu, że rodzice traktowali nas w sposób sadystyczny, możemy odczuć jedynie nienawiść. Jak wspomniałam, może ona słabnąć lub całkiem zniknąć, lecz nie chodzi tu o zabieg, jakiego można dokonać za jednym zamachem. Rozległości poniżenia i złego traktowania w dzieciństwie nie da się ogarnąć jednym spojrzeniem. Jest to proces rozłożony w czasie, podczas którego poszczególne aspekty dawnego maltretowania dopuszczane są do świadomości, jeden po drugim, tak by uczucie nienawiści mogło z nas wypływać w miarę naszych psychicznych możliwości. Nie jest ono wtedy niebezpieczne. Jest raczej logiczną konsekwencją tego, co stało się niegdyś i co staje się dla dorosłego zrozumiałe we wszystkich aspektach dopiero teraz, choć to dziecko musiało latami dźwigać cały ten ciężar w milczeniu.
Oprócz reaktywowanej nienawiści do rodziców, oraz nienawiści utajonej i skierowanej do obiektów zastępczych jest jeszcze nienawiść skierowana do osoby, która dokucza nam dziś, w sensie fizycznym lub psychicznym, lub która trzyma nas w swej władzy i od której nie możemy się uwolnić lub myślimy, że nie możemy. Tak długo jak zależymy od tej osoby lub myślimy, że jesteśmy od niej zależni, nie możemy zrobić nic innego jak tylko czuć do niej nienawiść. Trudno wyobrazić sobie człowieka, który jest torturowany i nie odczuwa nienawiści do swego prześladowcy i kata. Jeśli nie pozwala sobie na te uczucia, tłumiąc je, to odczuje je z pewnością jego ciało. W biografiach chrześcijańskich męczenników, którzy byli torturowani, można znaleźć opisy straszliwych chorób, najczęściej chorób skóry. Ciało opiera się w ten sposób zdradzie siebie samego. Jeśli „święci” musieli przebaczyć swoim oprawcom, ich skóra była żywym dowodem siły ich stłumionej nienawiści.

Jednakże wyzwolenie się z rąk oprawcy nie musi oznaczać bycia skazanym na życie w ciągłej nienawiści. Uczucie bezradności i niemocy oraz uczuć wtedy odczuwanych może oczywiście wracać. Lecz z czasem poziom nienawiści najpewniej będzie się zmniejszał (ten aspekt rozwinęłam w mojej książce Bunt Ciała). Nienawiść jest tylko uczuciem i jakkolwiek by nie było ono silne jest tylko dowodem, że żyjemy i odczuwamy. Jeśli usiłujemy je tłumić, musimy zapłacić za to wysoką cenę. Sama nienawiść ma nam coś do powiedzenia na temat naszych zranień, na temat naszej wrażliwości i wartości, jakie wyznajemy, i pozostaje nam tylko nauczyć się jej słuchać i rozumieć sens jej przekazów. Jeśli to potrafimy nie musimy się jej więcej bać. Gdy nienawidzimy dwoistości, hipokryzji i kłamstwa to dajemy sobie prawo by je zwalczać wszędzie, gdzie jest to możliwe lub rezygnujemy z utrzymywania kontaktów z ludźmi, którzy dają wiarę kłamstwu. Lecz jeśli zachowujemy się w taki sposób, jakby nas to nie dotykało, to zdradzamy samych siebie.

Wymóg wybaczania, z którym spotykamy się prawie wszędzie, oprócz swojego rujnującego i niszczycielskiego wymiaru zachęca nas również do zdrady siebie samego. Zalecane przez religię i tradycyjną moralność wybaczenie przedstawiane jest w różnych terapiach w zwodniczy i oszukańczy sposób jako droga do „wyleczenia”. Nie jest trudno udowodnić, że ani modlitwy ani ćwiczenia z autosugestii, tak drogie „pozytywnemu myśleniu”, nie mogą wymazać prawowitych i naturalnych reakcji obrony w obliczu poniżenia i ciosów zadawanych dziecku. Straszliwe choroby męczenników, którzy przeżyli tortury pokazują dobitnie cenę, jaką trzeba zapłacić za stłumienie swoich uczuć.
Czy nie byłoby prościej zapytać siebie o to, do kogo właściwie skierowana jest moja nienawiść i uświadomić sobie, że jest ona całkowicie uprawomocniona? Zgodnie z tą hipotezą dajemy sobie możliwość życia z pełną odpowiedzialnością za nasze uczucia, nie odrzucając ich i nie płacąc za tę „cnotę” wybaczania ceny, jaką są choroby.
Jeśli terapeuta obiecuje, że dzięki terapii (ewentualnie, dzięki wybaczeniu) pozbędę się na koniec nieprzyjemnych uczuć, takich jak złość, furia czy nawet nienawiść – moja nieufność gwałtownie się budzi. Cóż za człowiek byłby ze mnie, jeśli nie mogłabym reagować złością na niesprawiedliwość, złośliwość, pretensjonalność lub arogancką głupotę? Czy moje wewnętrzne życie nie byłoby wtedy w jakiś sposób okaleczone?
Udana terapia może mi pomóc nabrać umiejętności bycia w kontakcie ze wszystkimi moimi uczuciami oraz z moją własną historią, co zapewni mi zrozumienie i wytłumaczenie dla intensywności moich reakcji. Pozwoli też złagodzić tę intensywność, nie zostawiając w ciele przypadkowych śladów, jakie odciskają się w nim, gdy dochodzi do tłumienia emocji, które nie mogły dotrzeć do poziomu świadomości.

W terapii mogę nauczyć się rozumieć moje emocje, uznawać je za swoich sprzymierzeńców i przyjaciół, za swoich obrońców, zamiast się ich obawiać, potępiać je i zwalczać. Nawet, jeśli tego właśnie nauczyliśmy się kiedyś od naszych rodziców, nauczycieli, księży - dziś musimy uznać, że ta autoamputacja, jakiej poddały się te osoby, jest niebezpieczna i że my sami staliśmy się, w sposób jednoznaczny, ofiarami tej kastracji.
Jest jeszcze wiele krajów, gdzie w ośrodkach nauczania szkolnego bicie jest integralną częścią procesu „wychowania”, czyli obowiązującą „metodą wychowawczą”. Lecz żaden nauczyciel nie będzie bił dzieci, jeśli sam nie był bity i jeśli, będąc dzieckiem, nie musiał się nauczyć tłumić swoją własną złość; jeśli jednak był bity i wykorzystywany i musiał stłumić związaną z tym nienawiść, to potem, pracując z dziećmi przenosi ją na nie, nie widząc i nie rozumiejąc dlaczego to robi. Sądzę, że świadomość tego fenomenu mogłaby uchronić całe rzesze dzieci przed brutalnością. Podobnie, gdyby mężowie stanu mieli pełną świadomość i jasność tego, jaka była ich historia osobista – narody uniknęłyby ich okrucieństwa i zaślepienia.
To nie nasze uczucia stanowią niebezpieczeństwo i zagrożenie dla nas i dla naszego otoczenia. Niebezpieczne jest właśnie coś przeciwnego, odcinanie się od nich ze strachem. Właśnie to jest powodem istnienia tylu szaleńców, kamikadze i systemu sądownictwa, w którym nikt nic nie chce wiedzieć o rzeczywistych przyczynach przestępstw, ponieważ wciąż istnieje ten potężny przymus ochrony rodziców zbrodniarzy i pozostawiania w cieniu tragicznych historii życia osób dokonujących tych przestępstw.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:08    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

PRAWDA CIĘ WYZWOLI
(Otworzyć oczy na naszą własną historię...)

Przemoc w wychowaniu, pomijana w oficjalnych przekazach (kościoła czy medycyny) ulega zazwyczaj „wyparciu”, szczególnie przez tych, którzy są jej ofiarami. W jaki sposób dziecko – lub dorosły – mógłby pozwolić sobie na swobodne, uzdrawiające opowiedzenie o swej krzywdzie, jeśli przez miłość do bliskich ukrywa lub wręcz zaprzecza przemocy fizycznej, słownej czy emocjonalnej jakiej stał się ofiarą w dzieciństwie?
W swej książce, Libres de savoir (tytuł oryginału: Evas Erwachen, 2001), Alice Miller, na podstawie świadectw swoich pacjentów, pokazuje drogę jaką przebyli ci, którzy odważyli się zmierzyć z traumą dzieciństwa, uznając i naprawiając szkody jakie wyrządziło im tradycyjne wychowanie.

Najważniejszym elementem opowieści o dziele stworzenia świata przez Boga było dla mnie, od dzieciństwa, jabłko – owoc zakazany. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Adamowi i Ewie zakazano poszukiwania wiedzy. Według mnie wiedza i świadomość zawsze były czymś pozytywnym. Wydawało mi się całkowicie nielogiczne, że Bóg zabronił pierwszym, stworzonym przez siebie i na swoje podobieństwo ludziom odkrywania zasadniczej różnicy pomiędzy dobrem i złem.
Później poznałam różne interpretacje przypowieści o stworzeniu lecz mój dziecięcy bunt trwał nadal. Intuicyjnie odrzucałam uznanie posłuszeństwa za cnotę, ciekawości za grzech i unikania wiedzy o tym czym jest Dobro i Zło za stan idealny. Według mnie jabłko poznania pozwalało poznać Zło i dlatego właśnie stanowiło wyzwolenie, czyli Dobro.

Istnieją przeróżne teologiczne wytłumaczenia zasadności boskich nakazów. Odzwierciedlają one najczęściej, według mnie, postawę zastraszonego i sterroryzowanego dziecka, które ze wszystkich sił stara się uznać niezrozumiałe działania rodziców za dobre i pełne miłości. Dziecko nie może zrozumieć przyczyn tych działań. Nie rozumieją ich nawet sami rodzice, gdyż toną one gdzieś w mrokach ich własnego dzieciństwa.
Nigdy nie mogłam pojąć dlaczego Bóg chciał zatrzymać Adama i Ewę w Raju pod warunkiem, że pozostaną nieświadomi i dlaczego ukarał ich za nieposłuszeństwo narzucając im cierpienie.
Nie czułam też nigdy tęsknoty za Rajem, gdzie z posłuszeństwa i niewiedzy czyni się warunek szczęśliwości. Nie wierzę w siłę miłości, która, według mnie, oznacza bycie posłusznym i grzecznym. Nie może istnieć miłość bez bycia wiernym samemu sobie, swoim uczuciom i potrzebom. I dążenie do wiedzy jest jej częścią. Najwyraźniej Bóg chciał pozbawić Adama i Ewę tej wierności samym siebie. Myślę, że aby móc kochać, musimy mieć prawo być sobą, żyć bez wykrętów, masek i fasad. Możemy kochać naprawdę tylko wtedy, gdy nie unikamy wiedzy, do której mamy dostęp (jak drzewo wiedzy w Raju) i gdy mamy odwagę jeść owoce z tego drzewa. W związku z tym trudno jest mi zdobyć się na jakąkolwiek tolerancję kiedy słyszę, że trzeba bić dzieci, by stały się „dobre” i podobały się Bogu.
Właśnie takie rzeczy można przeczytać w pismach większości sekt religijnych i nie tylko. Opowieść o dziele Stworzenia długo nie pozwalała nam otworzyć oczu i uznać świadomie, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Przykłady moich pacjentów pokazują w jaki sposób płacimy naszym zdrowiem za ten zakaz wiedzy.
Przypominam sobie, że będąc dzieckiem przysparzałam mnóstwo kłopotu rodzicom, gdyż z uporem zadawałam pytania, które były dla nich najwyraźniej niewygodne. Często, choć miałam je na końcu języka, połykałam je z powrotem, ale one wciąż powracały i do dziś nie przestają mnie nurtować. Chcę korzystać z mojej dorosłej wolności i pozwolić zadawać je do woli mojemu wewnętrznemu dziecku.

Dlaczego Bóg umieścił drzewo poznania dobra i zła w samym środku pięknego Raju jeśli nie chciał, by Jego stworzenie jadło z niego owoce? Dlaczego wystawił ludzkie istoty na pokusę? Dlaczego Bóg potrzebował tego wszystkiego skoro jest Bogiem Wszechmocnym, stworzycielem świata? Dlaczego chciał zmusić ludzi do posłuszeństwa jeśli jest Wszechpotężny?
Czy nie wiedział, stwarzając człowieka, że ten jest z natury swojej ciekawy? Dlaczego więc zmuszał go do działania wbrew jego naturze? Jeśli stworzył Adama i Ewę, mężczyznę i kobietę, uzupełniających się seksualnie, jak mógł oczekiwać od nich, że zignorują swoją seksualność? Dlaczego mieli to zrobić? Co by się stało gdyby Ewa nie zerwała owocu z drzewa dobra i zła? W takim przypadku można domniemywać, że Adam i Ewa nie połączyli by się seksualnie i nie mieli potomstwa. Czy wtedy świat pozbawiony by był ludzkich stworzeń? Adam i Ewa musieliby żyć wiecznie sami, bez potomstwa?
Dlaczego prokreacja związana jest z grzechem i dlaczego kobiety muszą wydawać na świat dzieci w straszliwym bólu? Jak zrozumieć fakt, że z jednej strony Bóg zakładal, że ludzie będą sterylni, a z drugiej strony opowieść o dziele Stworzenia donosi, że ptaki i bestie się mnożą? Bóg musiał już wtedy mieć w umyśle ideę potomstwa.
Dalej można przeczytać, że Kain się ożenił i miał dwoje dzieci. Gdzie znalazł Kain swoją żonę jeśli na świecie był tylko Adam i Ewa oraz Kain i Abel? Dlaczego Bóg odrzucił Kaina gdy ten okazał się zazdrosny? Czy nie wzbudził w nim sam tej zazdrości preferując Abla w sposób intencjonalny?

Nikt nie chciał odpowiedzieć na moje pytania, ani w dzieciństwie ani później. Zazwyczaj się oburzano, gdy stawiałam w wątpliwość wszechmoc i wszechwiedzę Boga i uznawałam za nielogiczne i sprzeczne informacje, którymi mnie zbywano. Dorośli unikali problemu mówiąc mi na przykład: „nie możesz brać Biblii tak dosłownie, to są tylko symbole”. Symbole czego? – pytałam i nie otrzymywałam odpowiedzi. Lub mówiono mi: « Biblia zawiera również dużo mądrych i prawdziwych rzeczy ». Nie zaprzeczałam temu. Lecz dlaczego muszę akceptować to, co uważam za nielogiczne?
Dzieci chcą być kochane i akceptowane, więc w końcu robią to im się nakazuje. I właśnie dokładnie to zrobiłam.

Lecz moja potrzeba zrozumienia nie zniknęła. Nie mogąc zrozumieć pobudek boskich, usiłowałam zrozumieć pobudki ludzi – zrozumieć dlaczego wykazują oni tak wielką gotowość przyjmowania oczywistych sprzeczności.
Pomimo najszczerszej chęci nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co złego zrobiła Ewa. Uważałam, że skoro Bóg kochał stworzone przez siebie istoty, to nie mógł chcieć, by pozostały one ślepe. Czy rzeczywiście to wąż zwiódł Ewę rozpalając w niej pragnienie poznania, czy też może sam Bóg to zrobił? Gdyby jakiś zwykły śmiertelnik pokazał mi coś godnego pożądania i zapowiedział mi, że nie mogę tego dotknąć uznałabym jego działanie za intencjonalnie perwersyjne i okrutne. Lecz o Bogu tego nie wolno było nawet pomyśleć– a cóż dopiero głośno powiedzieć!

Zostałam więc sama z moimi przemyśleniami, gdyż bezowocne okazało się także moje poszukiwanie odpowiedzi w książkach. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że obraz Boga, jaki przekazuje nam tradycja, stworzony został przez ludzi wychowanych według zasad tzw. Czarnej Pedagogiki, na co wielu przykładów dostarcza sama Biblia. Ludzie ci w dzieciństwie zaznawali sadyzmu, uwiedzenia, kar i nadużywania władzy i z pewnością nie mieli dobrych doświadczeń ze swoimi ojcami. Żaden z nich zapewne nie posiadał ojca, który byłby szczęśliwy widząc, że jego dzieci są ciekawe wiedzy – ojca, który zdawałby sobie sprawę z daremności oczekiwania od nich rzeczy niemożliwych i który powstrzymałby się od karania.

Dlatego też ludzie ci mogli stworzyć obraz Boga o takich cechach, jakie mieli ich ojcowie: Boga zdolnego wymyślić ten sadystyczny i okrutny scenariusz, dającego Adamowi i Ewie drzewo poznania dobra i zła i zabraniającego im jednocześnie spożywania z niego owoców, czyli stania się oświeconymi i niezależnymi. Ich Bóg chciał by pozostali od Niego całkowicie zależni.

Uważam, że ojciec, który czerpie przyjemność ze znęcania się nad dzieckiem, jest sadystyczny.
A karanie dziecka za rezultaty własnego sadyzmu nie ma nic wspólnego z miłością a za to mnóstwo wspólnego z Czarną Pedagogiką. Biblia jest pełna takich przykładów. W ten właśnie sposób twórcy Biblii postrzegali ich „kochającego” ojca. W liście do Hebrajczyków (12 ; 6-Cool Święty Paweł pisze bez ogródek, że kary cielesne są tym, co daje nam pewność, że jesteśmy prawdziwymi synami Boga a nie bękartami: „Bo kogo miłuje Pan tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje.”

Myślę dziś, że ludzie wychowywani z szacunkiem, bez poniżania i ciosów, będą wierzyli w innego Boga gdy dorosną, kochającego, u którego można znaleźć zrozumienie, który jest dla nas przewodnikiem i dobrym przykładem do naśladowania. Lub też po prostu ludzie Ci obejdą się bez boskiego obrazu, i oprą się na przykładach ludzkich zachowań uosabiających w ich oczach prawdziwą miłość.

Moja ksiązka jest wyrazem mojej identyfikacji z Ewą, lecz nie tą infantylną postacią powielaną w tradycyjnych przekazach, która jak Czerwony Kapturek z bajki ulega naiwnie namowom zwierzęcia lecz z Ewą, która odkrywa niesprawiedliwość sytuacji i odmawia przestrzegania boskiego przykazania: ”Nie będziesz wiedział”. Która odważa się dostrzec różnicę między Dobrem i Złem oraz ponieść konsekwencje swoich czynów.

Na tych stronach opisuję wglądy do których uzyskałam dostęp dzięki temu, że znalazłam odwagę słuchania przekazów mojego ciała a w ten sposób odszyfrowania ich znaczenia od samego początku mojego życia.
Powrót do krainy dzieciństwa, aż do świtu mojego życia, pozwoliła mi odkryć i opisać subtelne mechanizmy zaprzeczania, które rządzą większością ludzi na świecie. Są one, niestety, rzadko dostrzegane, gdyż paraliżujący przekaz: „Nie będziesz wiedział” przeszkadza nam w zobaczeniu prawdy.

Moim zdaniem mamy nie tylko prawo ale wręcz obowiązek wiedzieć czym jest dobro i zło, by wziąć odpowiedzialność za nasze własne życie i za życie naszych dzieci. Tylko poznając prawdę możemy się stać wolni - wyzwolić się ze strachów i leków, których doświadczaliśmy jako dzieci, obwiniane i karane nieświadomie popełniane „grzechy”.

Tylko w ten sposób możemy się wyzwolić od brzemiennego w skutki lęku przed grzechem nieposłuszeństwa – lęku okaleczającego życie tak wielu ludzi i czyniącego z nich niewolników własnego dzieciństwa.
Jeśli jako dorośli otrzymamy właściwą pomoc możemy wyzwolić się z tego straszliwego zaklęcia. Możemy zdobyć rzetelne poznanie i zdać sobie sprawę, że nie musimy dłużej szukać jakiejś mądrej logiki w wszystkim, co przekazują nam systemy edukacyjne i nauczyciele religii jako prawdę objawioną – a co jest wyłącznie produktem ich własnych lęków.

Odczujemy wtedy, ze zdziwieniem, ulgę, że nie musimy już grać roli dzieci zmuszanych do uznawania za logiczne czegoś, w czym logiki nie ma, jak robi to jeszcze wielu filozofów i teologów. Jako dorośli mamy w końcu prawo nie uchylać się przed rzeczywistością, odmawiać wiary w nielogiczne tłumaczenia i pozostać wierni sobie samym i naszej historii.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:09    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jak dotrzeć do przyczyn cierpienia?

Jak przerwać ciąg krzywd?

Prawie cała ludzkość, z niewielkimi wyjątkami, zaznała, w okresie dorastania, kar cielesnych. Dorastaliśmy z uczuciami strachu i wściekłości, które pozostają nieuświadomione, gdyż dziecko musi stłumić swoje emocje by móc podtrzymać miłość do swych rodziców, stanowiących warunek przeżycia. Emocje te zmagazynowane są w naszym ciele i w wieku dorosłym mogą powodować mniej lub bardziej dokuczliwe symptomy. Można cierpieć na depresję, napady paniki, gwałtowne reakcje i agresję wobec swoich dzieci, nie uświadamiając sobie przyczyny strachu, wściekłości lub poczucia beznadziei. Gdybyśmy mogli poznać te przyczyny nie bylibyśmy chorzy, wiedzielibyśmy, że matka lub ojciec nie mają już nad nami władzy i nie mogą nas uderzyć.

W większości przypadków nie wiemy tego bo całkowita i trwała amnezja przykrywa przez lata wspomnienia kar, by uchronić umysł dziecka. I choć chroni nas ona przed wspomnieniami to nie może nas ochronić przed poważnymi symptomami, jak strach, który sygnalizuje już dawno nieistniejące niebezpieczeństwa. Prawdą jest, że były one realne niegdyś, gdy na przykład matka uderzyła swą 6-cio miesięczną córeczkę by nauczyć ją posłuszeństwa. I choć wtedy przeżyła ona to uderzenie, dziś cierpi na ataki serca mając 46 lat.

Leczymy się, więc, latami, biorąc leki, nie zdając sobie sprawy (lekarz też sobie sprawy nie zdaje…) z przyczyn i nie potrafiąc zadać sobie pytania: gdzie jest niebezpieczeństwo, przed którym ciągle usiłuje mnie ostrzec moje ciało?
Niebezpieczeństwo ukryte jest w historii dzieciństwa, do której wszystkie drzwi, mogące otworzyć tę perspektywę, są hermetycznie zamknięte. Nikt nie usiłuje ich otworzyć; wręcz przeciwnie, z nieznośnym przerażeniem, które towarzyszy nam przez długie lata robimy wszystko by nie skonfrontować się z naszą historią. Ponieważ chodzi o okres, gdy byliśmy najbardziej podatni na zranienia i bezbronni - nie chcemy nawet o tym myśleć. Nie chcemy poczuć tej bezradności i w żadnym przypadku nie chcemy sobie przypominać atmosfery, jaka otaczała nas, gdy byliśmy mali i zdani na łaskę ludzi żądnych władzy.

Tymczasem to właśnie te lata wpływają na resztę naszego życia i konfrontacja z nimi daje nam klucz do zrozumienia naszych napadów paniki, naszego nadciśnienia, nowotworów, bezsenności i, niestety, naszej niewytłumaczalnej wściekłości w obliczu płaczącego niemowlęcia. Gdy odważamy się w końcu wziąć pod uwagę początki naszego życia, które nie zaczęło się, gdy mieliśmy 15 lat, lecz znacznie wcześniej, rzuca nam się w oczy logika wszystkich tych tajemniczych faktów. Zaczynamy rozumieć nasze cierpienie a symptomy powoli zaczynają znikać. Już ich nie potrzebujemy gdyż teraz to my sami bierzemy odpowiedzialność za cierpiące wewnętrzne dziecko.

Chcemy zrozumieć dziecko, jakim byliśmy, uznać jego cierpienie i nie zaprzeczać mu dłużej. I chcemy towarzyszyć temu dziecku, które było wtedy osamotnione w swoim strachu, pobite, bez żadnego rozumiejącego świadka jego cierpienia, bez pocieszenia, bez żadnego punktu odniesienia. Dając mu dziś te punkty odniesienia tworzymy w jego duszy nową perspektywę, która pozwoli mu zobaczyć, że nie cały świat jest pełen niebezpieczeństw, że to rodziny przede wszystkim musiał się wtedy obawiać. Nigdy nie wiedzieliśmy, do czego doprowadzi zły humor mamy i w jaki sposób będziemy musieli bronić swego życia. Nikt nie przybywał nam na ratunek, nikt nawet nie zauważał, że jesteśmy w niebezpieczeństwie a my sami nauczyliśmy się również tego nie dostrzegać.

Dzięki zażywaniu leków, jak na przykład antydepresanty, wielu osobom udaje się uchronić przed powracającymi wspomnieniami krzywdzonego dziecka. Jednakże substancje te kradną nam nasze prawdziwe emocje i nie pozwalają wyrazić logicznych reakcji na maltretowanie, jakiego zaznaliśmy. Właśnie w ten sposób powstają rózne choroby.

Wszystko to może się zmienić, gdy podejmujemy terapię. W terapeucie mamy świadka naszego cierpienia, który chce się dowiedzieć, co nam się przydarzyło w dzieciństwie, pomóc je zrozumieć i w uwolnić się od strachu przed ponownym poniżeniem, biciem i maltretowaniem. Jest on gotów pomóc nam wyjść z chaosu naszego dzieciństwa, odnaleźć tamte emocje i żyć w zgodzie z naszą prawdą. Dzięki obecności tego świadka możemy przestać zaprzeczać i uzyskać emocjonalną uczciwość.

Kto szuka pomocy w terapii i dlaczego? Są to głównie kobiety, które mają kłopoty z dziećmi czują, że ponoszą porażkę. Często są one w depresji, której nie potrafią same rozpoznać. Mężczyźni przychodzą raczej na żądanie partnerki, ze strachu, że zostaną porzuceni lub gdy już zostali porzuceni.

Większość osób idealizuje swoje dzieciństwo i usprawiedliwia doznane niegdyś kary a o straszliwych przeżyciach opowiada bez najmniejszej emocji i uczucia.

Od terapii oczekuje się, że rozwiąże ona aktualne problemy i wpłynie na poprawę jakości życia, lecz bez dotykania żadnych głębszych uczuć, które większość osób traktuje jak największego wroga. Przemysł farmaceutyczny odpowiada na tego typu potrzeby oferując rozmaite środki, jak np. *** - jako środek na potencję (czyli na niemoc) lub antydepresanty - by zwalczyć depresję.
Większość terapeutów proponuje pacjentom terapię behawioralną jako środek na pozbycie się symptomów, nie zagłębiając się w poszukiwanie ich znaczenia i przyczyn, gdyż przeświadczeni są, że ich znalezienie nie jest możliwe. Tymczasem w wielu przypadkach jest to możliwe, lecz poprzez zagłębienie się w dzieciństwo. Niewielu jest takich, którzy chcą się z tym konfrontować.
Ci, którzy tego chcą mogą skonfrontować się z dzieciństwem, uznając emocje, przed którymi do dziś czują obawę i pojmując ich przyczyny. Po przeżyciu i zrozumieniu strachu i złości w trakcie terapii, znika przymus wyładowywania tych uczuć na kozłach ofiarnych, w tym, często, na naszych dzieciach. W ten sposób, krok po kroku, odkrywamy naszą prawdziwą historię. Dopiero od tego momentu można zrozumieć cierpienie dziecka, jakim byliśmy i okrucieństwo, jakiego zaznaliśmy w samotności, można poczuć, że mieliśmy powody by czuć wściekłość i rozpacz nie będąc zrozumiani, traktowani poważnie i szanowani. Przeżywając emocje, jakich dotąd nie mogliśmy wyrazić zaczynamy lepiej poznawać samych siebie.

Większość żyjących w zaprzeczeniu terapeutów nigdy nie odkryło cierpień i krzywd zaznanych we własnym dzieciństwie. Uważają, że wszędzie widzę maltretowanie, ponieważ sama go zaznałam. Istnieje jednak pewna mniejszość, terapeuci, którzy chcą odnaleźć swoją własną wypartą historię. Czytając artykuły na moich stronach zadają mi pytania, na które odpowiadam poniżej:

1. Czy nie ma ryzyka, że znienawidzimy naszych rodziców, gdy odkryjemy krzywdy, jakie nam wyrządzili?
Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach jest rzeczą niezbędną pozbycie się uczucia, które jest toksyczne i destrukcyjne. Dlaczego mamy być dumni z umiejętności kochania ludzi, którzy nas skrzywdzili?
Można z łatwością stwierdzić, że wiele osób czuje ulgę, gdy stawia im się tego typu pytania, lecz uważają, że ta miłość jest silniejsza od rozumu. Uważają tak, gdyż żyją nadal w rzeczywistości swojego dzieciństwa i potrzebują tej miłości by móc przetrwać. Tymczasem jako dorośli nie zależą już od niej, za to potrzebują uwolnienia się z kłamstw, które tak często wpędzają ich ciała w chorobę.

2. Czy zrozumienie okrutnego postępowania naszych rodziców może przynieść ulgę w naszym cierpieniu lub w naszych chorobach?
Myślę, że może być na odwrót. Jako dzieci wszyscy usiłowaliśmy zrozumieć naszych rodziców i nadal usiłujemy to robić. Niestety, właśnie to współczucie dla nich przeszkadza nam w zrozumieniu naszego własnego cierpienia lub sprawia, że całkowicie je pomijamy, tak, jak robili to niegdyś nasi rodzice…

3. Czy nie jest egoizmem myślenie tylko o sobie zamiast o innych? Czy nie jest niemoralne zajmowanie się sobą zamiast innymi?
Nie, gdyż współczucie dziecka nie wpłynie na depresję matki i nie poprawi jej stanu tak długo jak sama matka nie przestanie zaprzeczać swojemu dziecięcemu cierpieniu. Bywają matki, które mają kilkoro kochających, troskliwych i chroniących je dzieci i mimo to cierpią na poważne depresje gdyż przyczyny ich cierpień pozostają ukryte w ich dzieciństwie. Miłość ich dzieci nie jest w stanie nic zmienić. Potrzeba by uratować matkę potrafi zburzyć całe życie. Warunkiem bycia empatycznym dla innych jest poczucie współczucia dla siebie samego, czego krzywdzone dziecko nie dostało, a wręcz było zmuszane by nie czuć swojego bólu. Wszyscy przestępcy, w tym również najstraszniejsi dyktatorzy, okazują właśnie ten brak empatii, mordują innych i pozwalają mordować bez najmniejszej emocji. Jeśli dziecko zmuszone jest do tego by nie czuć swoich emocji nie ma potem współczucia do siebie i, w konsekwencji, do innych. To, co podtrzymuje przestępcze zachowania często ukryte jest za pouczającym, moralistycznym słownictwem, religijnym lub pozornie postępowym, politycznym.

4. Czy ideałem nie byłoby móc kochać tych starych, słabych rodziców i jednocześnie kochać dziecko, jakim byliśmy?
Czy mamy potrzebę by przytulić i podziękować za otrzymane ciosy komuś, kto nas uderzył na ulicy? Tymczasem dzieci często robią coś takiego wobec rodziców, bo nie potrafią pozbyć się iluzji, że są przez nich kochane. Będąc w terapii dorosły musi się nauczyć porzucać tę pozycję dziecka i zacząć żyć w czasie realnym. Jak się już umie siebie kochać to nie można jednocześnie kochać swego kata.
Dostęp do historii naszego dzieciństwa daje nam wolność bycia wiernym samym sobie, czyli czucia swoich emocji, poznawania ich i działania według naszych potrzeb, co daje gwarancję zdrowia i szczerych, otwartych relacji z naszymi bliskimi. Przestajemy odczuwać pogardę, lekceważyć lub wręcz maltretować nasze ciało i duszę w ten sam sposób - niecierpliwy, poirytowany, poniżający - w jaki nasi rodzice traktowali małe dziecko, niemogące jeszcze mówić i wytłumaczyć, o co mu chodzi. Usiłujemy raczej zrozumieć przyczyny naszych niedomagań, co staje się dużo łatwiejsze, gdy weźmiemy pod uwagę naszą historię. Żadne lekarstwo nie umożliwi nam poznania przyczyny naszych niedomagań i chorób. Leki mogą jedynie skryć przyczyny i ulżyć w bólu - na jakiś czas. Nieodkryte przyczyny pozostają aktywne i ich działanie syganlizujące problem trwa nadal, aż do kolejnego nawrótu choroby. Kolejne leki również lekceważą problem jakim są przyczyny choroby. Jeśli chory zainteresuje się swoim dzieciństwem przyczyny chorób mogą zostać odkryte. Właśnie to zainteresowanie pozwoli mu nie tylko przeżyć swoje emocje lecz również je zrozumieć.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:09    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Bunt ciała

Choć wszystkie moje książki wzbudzały bardzo skrajne reakcje, to, co uderza najbardziej, jeśli chodzi o moją ostatnią książkę to intensywność emocji, które wywołała jej treść, zarówno w sensie pozytywnej oceny jak i krytyki. Mam wrażenie, ze w sposób pośredni intensywność ta pokazuje czy czytelnik jest w bliskim kontakcie ze sobą i swoimi uczuciami czy też nie.
Gdy ukazało się Die Revolte des Körpers, w marcu 2004, (książka ukaże się niebawem nakładem Media Rodzina of Poznań pod polskim tytułem Bunt ciała) wielu czytelników pisało do mnie by podzielić się tym, jak bardzo są szczęśliwi nie musząc dłużej narzucać sobie uczuć, których nie czują naprawdę i że nie muszą zabraniać sobie odczuwać tego, co się w nich rodzi. Lecz niektóre reakcje, szczególnie w prasie, wskazują na podstawowy brak zrozumienia, do którego sama się przyczyniłam używając słowa maltretowanie w sensie dużo szerszym, niż ono zazwyczaj oznacza.

Sens tego słowa jest zazwyczaj kojarzony z obrazem umęczonego dziecięcego ciała w sińcach. To, o czym piszę w mojej książce i co nazywam maltretowaniem to również, początkowo niewidoczne, krzywdy psychiczne zaznane przez dziecko. Ich ślady będą widoczne dopiero dziesiątki lat później, i nawet wtedy ich związek ze zranieniami zaznanymi w dzieciństwie rzadko będzie odszyfrowany i potraktowany z powagą. Osoby, których to dotyka, podobnie jak społeczeństwo (lekarze, prawnicy, nauczyciele i, niestety, liczni terapeuci), nie chcą nic wiedzieć o przyczynach swoich zaburzeń ani o niektórych „dziwnych zachowaniach”, wymagających zaglądania w dzieciństwo.

Kiedy niewidoczne rany nazywam maltretowaniem, spotykam się najczęściej z oporem i otwartym oburzeniem. Mogę doskonale zrozumieć te uczucia gdyż długo sama je podzielałam. Niegdyś zaprotestowałabym gwałtownie gdyby ktoś mi powiedział, że byłam maltretowana. Dopiero teraz, dzięki moim snom, mojemu malarstwu i oczywiście dzięki sygnałom z ciała wiem z pewnością, że musiałam jako dziecko przeżyć ciężkie zranienia psychiczne, jakich, jako dorosła, długo nie chciałam sobie uświadomić. Podobnie jak wiele innych osób, mówiłam sobie: „Ja? Ależ ja nigdy nie byłam bita. Te kilka klapsów, jakie dostałam nie miało żadnego znaczenia. Poza tym moja matka robiła wszystko, co mogła i zadała sobie wiele trudu by mnie wychować”.

Lecz oczywiście nie należy zapominać, że poważne ślady wczesnych zranień wynikają z minimalizacji dziecięcego cierpienia i odmowy uznania ich słuszności. Każdy dorosły może sobie z łatwością wyobrazić trwogę i upokorzenie, jakie by poczuł będąc nagle zaatakowany przez osiem razy większego olbrzyma. Lecz gdy chodzi o małe dziecko uważamy, że ono nie odczuwa tak samo jak dorosły, choć jesteśmy w stanie podziwiać w jakim stopniu jest rozwinięte i jak trafne bywają jego reakcje i odpowiedzi na żądania otoczenia. Rodzice uważają, że klapsy nie przynoszą żadnej szkody, że są jedynie sposobem przekazywania określonych wartości dzieciom, i że wychodzi im to na dobre.

Pewna terapeutka, która przeczytała dokładnie i zrozumiała moją książkę, opowiedziała mi o oporze, jaki spotyka u większości klientów, kiedy próbuje, teraz dużo wyraźniej niż niegdyś, uzmysłowić im zranienia zaznane od rodziców. Zapytała mnie czy Czwarte Przykazanie może być głównym wytłumaczeniem siły tego przywiązania do idei wyidealizowanych rodziców.

Myślę, że Czwarte Przykazanie może odegrać jakąś rolę w sytuacji, gdy dziecko jest już dorosłe. Nie można wytłumaczyć wysokiego progu tolerancji (czasem zaledwie wyobrażalnego dla osób trzecich) bez cofnięcia się do najwcześniejszego okresu dzieciństwa. Dzieje się tak, dlatego, że każde maleńkie dziecko nauczyło się już tłumić ból, którego nie zauważają rodzice, wstydzić się go, obarczać winą lub kpić i naigrywać się ze swego cierpienia. Później ofiara również nie musi odczuwać, że była ofiarą. W ten sposób, w terapii, klient od początku nie jest w stanie określić prawdziwego winowajcy. Nawet, jeśli stłumione emocje docierają na powierzchnię będą miały trudność by przebić się przez wcześniej wyuczone mechanizmy. Dzieje się tak gdyż służyły one od dawna temu by tłumić ból i rzekomo, uwolnić się od niego. Zaprzestanie tego działania oznacza płynięcie pod prąd; nie tylko napawa strachem, lecz również sprawia, że rodzi się na początki poczucie ogromnego osamotnienia. Wystawiamy się wtedy na zarzut użalania się nad sobą. Jednakże właśnie w tym miejscu zaczyna się droga, która wiedzie do odnalezienia dojrzałości.

Pacjent, który od początku terapii wie i może potraktować poważnie pewność, że rodzice go głęboko skrzywdzili stanowi przypadek niezwykle rzadki. Kobiety i mężczyźni, których rodzice od początku potraktowali poważnie uczucia dziecka nie mają potem tyle kłopotów by wziąć na poważnie swoje życie i swoje cierpienie. W większości przypadków wcześnie nabyte mechanizmy obronne pozostają aktywne, co oznacza, że osoby te starają się za wszelką cenę minimalizować swoje cierpienie, nawet w trakcie terapii. W ten sposób mogą pozostać wierni duchowi czarnej pedagogiki i społeczeństwa, w którym żyją, lecz będąc najczęściej bardzo oddaleni od samych siebie. Moim zdaniem udana terapia to taka, która pozwala zmniejszyć ten dystans.

Warto zauważyć, że nadal wielu terapeutów, choć na szczęście nie wszyscy, robi co może, by odwrócić uwagę klienta od jego dzieciństwa. W mojej książce opisuję dokładnie dlaczego i jak się to dzieje, choć nie wiem, jaki stanowią oni procent środowiska psychoterapeutycznego, bo nie ma statystyk dotyczących tego zagadnienia. Na podstawie moich opisów czytelnik będzie mógł sam się zorientować czy na swojej drodze spotkał kogoś, kto mu towarzyszył czy raczej oddalał go od dzieciństwa i prawdy. Niestety, dość powszechnie spotykamy się z tą drugą sytuacją.
Pewien bardzo poważany w środowiskach psychoanalitycznych autor posuwa się w swojej książce nawet do twierdzenia, że nie istnieje nic w rodzaju „prawdziwego ja” i mówienie o czymś takim musi prowadzić na manowce.
W jaki sposób osoba dorosła, która otrzymuje wsparcie terapeutyczne tego rodzaju może mieć dostęp do rzeczywistości dziecka, jakim niegdyś była? W jaki sposób ma odnaleźć stan bezradności i niemocy, jaki wtedy przeżywała? Brak nadziei rósł w miarę jak zranienia latami się powtarzały i nie wolno było dostrzegać rzeczywistości, tego, co się działo, gdy nie było nikogo, kto pomógłby dostrzec i wyodrębnić prawdę. Tamtemu dziecku nie pozostawało nic innego jak tylko znaleźć samemu swoje wybawienie, szukając schronienia w pomieszaniu, szaleństwie lub w drwinie i wyśmiewaniu.
Jeśli później dorosłemu nie uda się pozbyć tego pomieszania w trakcie takich terapii, które nie blokują dostępu do prawdziwych, zapomnianych uczuć to dorosły ten pozostanie więźniem tego samoośmieszania.

Lecz jeśli uda mu się użyć dzisiejszych swoich uczuć jako klucza do potężnych i uzasadnionych pierwotnych emocji małego dziecka, i przyjąć je jako zrozumiałe reakcje na okrucieństwa (intencjonalne lub nie) rodziców lub opiekunów, ochota do śmiechu szybko mu minie. Cynizm i autoironia znikną. Znikną również, zazwyczaj na końcu, symptomy, jakimi przypłacał ten luksus wyśmiewania się z własnego cierpienia. Dopiero wtedy jego prawdziwe Ja, czyli autentyczne uczucia i potrzeby będą mogły być przeżywane. Kiedy patrzę wstecz na moje życie jestem zdumiona determinacją, wytrzymałością i niewzruszonością, z jaką moje prawdziwe Ja pokonywało wszystkie wewnętrzne i zewnętrzne opory. I jeszcze dziś kontynuuję tę drogę bez pomocy terapeuty gdyż stałam się swoim własnym, Oświeconym Terapeutą.

Nie wystarczy, oczywiście, zrezygnować z cynizmu i autoironii by zniknęły ślady okrucieństwa zaznanego w dzieciństwie. Lecz jest to warunek niezbędny i konieczny. Kogoś, kto stosuje technikę samoośmieszania nawet duża ilość różnych terapii nie posunie do przodu gdyż jego uczucia nadal pozostaną zamknięte a razem z nimi empatia dla dziecka, jakim niegdyś był.
Płacimy wtedy (sami lub z polisy) za taki rodzaj terapeutycznej opieki, który pomaga jedynie uciec przed własną rzeczywistością. Na takiej podstawie nie możemy spodziewać się jakiejkolwiek zmiany na lepsze.

Ponad 100 lat temu, oskarżając dziecko a chroniąc rodziców, Zygmunt Freud poddał się, bez zastrzeżeń, dominującej postawie moralnej, przerzucając winę na dziecko i wybielając rodziców. Podobnie było z jego następcami. W moich trzech ostatnich książkach położyłam akcent na to, że chociaż psychoanaliza bardziej się otworzyła na fakty okrucieństwa i nadużyć seksualnych wobec dzieci, i że usiłuje ona zintegrować te dane w swoich teoretycznych opracowaniach, to próby te są nadal w olbrzymim stopniu hamowane przez Czwarte Przykazanie. I tak jak dawniej, rola rodziców w rozwijaniu się symptomatologii u dzieci nadal jest w sposób aktywny wyciszana i błędnie interpretowana. Nie mogę wiedzieć czy owo tzw. poszerzanie horyzontów naprawdę przemieniło większość terapeutów, ale na podstawie publikacji mam wrażenie, że jednak tradycyjna moralność wciąż ich ogranicza.
Nadal chronione są zachowania rodziców zarówno w podejściu praktycznym jak i teoretycznym, co uprzytomniła mi książka Eli Zaretsky´ego („Secrets of the Soul”, Knopf 2004), ze szczegółową historią psychoanalizy, aż po nasze dni, która nie dotyka w ogóle kwestii Czwartego Przykazania. Oto dlaczego, w mojej książce Die Revolte des Körpers (Bunt ciała), poświęcam psychoanalizie znikomą uwagę.
Czytelnicy, którzy nie znają innych moich książek, mogą zapewne nie rozumieć, na czym polega różnica między tym, o czym piszę, a teoriami psychoanalitycznymi. Analitycy również poświęcili sporo uwagi kwestii dzieciństwa, kwestiom wczesnodziecięcych urazów i ich wpływowi na dalsze życie, lecz pomijają często kwestię zranień, za które odpowiedzialni są rodzice. Wśród najczęściej cytowanych urazów znaleźć można śmierć rodzica, ciężkie choroby, rozwody, katastrofy naturalne, wojny, itd. W takich przypadkach pacjent rzeczywiście czuje, że nie jest pozostawiony sam sobie i analityk nie ma żadnej trudności by wczuć się w jego sytuację i może pomóc, jako bezstronny świadek, w pokonaniu dziecięcego cierpienia niemającego nic wspólnego z jego własnym cierpieniem. Jest całkiem inaczej, gdy chodzi o cierpienia, na jakie narażona jest większość ludzi, gdy chodzi o dostrzeżenie nienawiści własnych rodziców a później, wrogości dorosłych wobec własnych dzieci.

Zasłużona książka Martina Dornes´a („Psychanalyse et psychologie du premier âge”, PUF), pokazuje, moim zdaniem w sposób jasny, jak trudno jest pogodzić tradycyjne koncepcje analityków z rezultatami najnowszych badań dotyczących noworodków, choć autor robi wszystko by przekonać czytelnika, iż jest odwrotnie. Istnieje wiele przyczyn tego zjawiska, wspominam o nich w moich książkach, lecz sądzę, że główna przyczyna leży w blokadach mentalnych, które łączą się z Czwartym Przykazaniem by odwrócić naszą uwagę od dziecięcej rzeczywistości.
Już Zygmunt Freud, lecz jeszcze bardziej Melanie Klein, Otto Kernberg i ich następcy, podobnie jak Heinz Hartmann ze swoja psychologią Ego oderwanego od rzeczywistości, wszyscy oni obarczyli noworodka ciężarem tego, co dyktowało im ich własne wychowanie w duchu czarnej pedagogiki: przekonaniem, że dziecko jest z natury swej złe i „polimorficznie perwersyjne”.

Wszystko to niewiele ma wspólnego z rzeczywistością dziecka, a jeszcze mniej z rzeczywistością zranionego i cierpiącego dziecka, co dotyczy zapewne większości z nas, w każdym razie tak długo jak kary cielesne i inne metody psychicznego okrucieństwa będą uznawane jako uzasadnione metody wychowawcze.

Tacy analitycy jak Ferrrenzi, Bowlbly, Kohut i inni, którzy poszli w tym kierunku, zostali zepchnięci na margines psychoanalizy gdyż ich prace zaprzeczały otwarcie teorii instynktów. Jednakże żaden z nich, z tego, co wiem, nie odszedł z l´API (Association Psychanalytique Internationale). Dlaczego? Ponieważ wszyscy mieli prawdopodobnie nadzieję, jaką wielu innych zachowuje do dziś, że psychoanaliza nie pozostanie systemem dogmatycznym i zamkniętym, lecz, że będzie w stanie integrować wyniki najnowszych badań. Nie chcę zamykać takiej możliwości na przyszłość, lecz myślę, że zanim się to zmieni to najpierw trzeba dopuścić wolność postrzegania rzeczywistości psychicznych zranień, maltretowania noworodków i przyznać, że rodzice minimalizują dziecięce cierpienia. Będzie to możliwe dopiero, gdy praca nad emocjami zostanie podjęta przez praktykę psychoanalityczną a siła emocji przestanie przerażać i będzie wykorzystana do rozwoju, co nie oznacza konieczności postępowania w ten sam sposób jak w terapii pierwotnej. Ofiara, która przeżyła, będzie mogła skonfrontować się ze swoimi cierpieniami pierwotnymi i znaleźć drogę do swoich źródeł, do Ja prawdziwego, dzięki bezstronnemu świadkowi i dzięki sygnałom z ciała. Z tego, co mi wiadomo nie wydarzyło się to jeszcze w środowisku psychoanalitycznym.

W książce Evas Erwachen (2001), przedstawiłam swoją krytykę psychoanalizy wspierając się konkretnym przykładem. Pokazałam, że nawet Winnicott, którego bardzo poważam jako człowieka, nie mógł pomóc swemu koledze, analitykowi Harry´emu Guntrip´owi, gdyż nie był w stanie zobaczyć nienawiści matki wobec małego Harry´ego. Ten przykład pokazuje dobitnie ograniczenia psychoanalizy, które mnie w swoim czasie doprowadziły do odejścia z Towarzystwa Psychoanalitycznego i szukania mojej własnej drogi, co na zawsze mnie ustawiło w pozycji odrzuconej heretyczki. Nie ma nic przyjemnego w byciu odrzuconą i niezrozumianą, lecz z drugiej strony, pozycja heretyczki przyniosła mi wielkie korzyści.

Ta nowa wolność pozwoliła mi, między innymi, przestać chronić rodziców, którzy burzą przyszłość swoich dzieci. Pozwalając sobie na odczucie tego, przekroczyłam wielkie tabu. To „wykroczenie przeciw” jest objęte tabu nie tylko w psychoanalizie, lecz również w dzisiejszym społeczeństwie ciągle w takim samym stopniu jak niegdyś, co sprawia, że w żadnym wypadku nie wolno upatrywać źródła przemocy i gwałtu w rodzinie ani w instytucji „rodzicielskiej”. Obawa, że ta świadomość „czymś” zaowocuje jest łatwo widoczna w większości programów telewizyjnych dotyczących przemocy.

Dane statystyczne na temat złego traktowania dzieci oraz spora ilość informacji od klientów będących w terapii przyczyniły się do uznania nowych form terapii, które idą dalej niż analiza, koncentrując się na pracy nad urazami, i są praktykowane w wielu ośrodkach. Lecz i w tych terapiach (nawet tam gdzie akcent jest położony na empatyczne wsparcie ze strony terapeuty), autentyczne uczucia osoby i prawdziwy charakter rodziców mogą być ukryte a ćwiczenia umysłowe (poznawcze i wyobrażeniowe) lub pocieszanie duchowe mogą temu ukrywaniu służyć.
Te domniemane interwencje terapeutyczne odwracają pacjenta od prawdziwych uczuć i przeżywanej niegdyś przez dziecko rzeczywistości. Pacjent potrzebuje obu rzeczy, dostępu do uczuć i poprzez nie, dostępu do tego, co przeżywał naprawdę, by mieć dostęp do prawdy i uwolnić się od depresji. Nawet jeśli symptomy emocjonalne znikną mogą się pojawić ponownie pod postacią choroby fizycznej i trwać tak długo jak rzeczywistość pierwotna dziecka jest ignorowana. Ta rzeczywistość może również być pomijana w terapiach ciała, szczególnie, gdy terapeuta obawia się swoich rodziców i nadal ich idealizuje.

Dostępnych jest wiele świadectw matek i ojców na forum „ourchildhood”, którzy szczerze i otwarcie dzielą się doświadczeniami, w jaki sposób to, co przeżyli w dzieciństwie, uniemożliwiało im dawanie miłości ich własnym dzieciom. Jeśli skorzystamy z tego źródła wiedzy i nauki, zrozumiemy, do czego prowadzi idealizacja rodziców i nic nas już nie skłoni do tego, by noworodka nazywać płaczącym potworem. Zamiast tego zaczniemy rozumieć jego świat wewnętrzny, brać pod uwagę samotność i niemoc maleńkiego dziecka, które wzrastało obok rodziców, odmawiających mu wspierającej i kochającej komunikacji.

Będziemy mogli zobaczyć wtedy w płaczu noworodka uzasadnioną i logiczną reakcję na okrutną postawę jego rodziców - najczęściej nieuświadomione, lecz prawdziwe i dające się skonstatować w faktach okrucieństwo, którego istnienia społeczeństwo nadal nie chce uznać. Nie przejawia się ono jedynie poprzez bicie (choć około 85% populacji świata zaznało bicia w dzieciństwie). Wyraża się również poprzez brak uwagi i komunikacji, przez ignorowanie dziecięcych potrzeb i psychicznych cierpień, poprzez pozbawione sensu i perwersyjne kary, poprzez nadużycia seksualne, wykorzystywanie bezinteresownej miłości dziecka, poprzez szantaż emocjonalny, zburzenie wiary w jego własne zdolności i poprzez rozliczne formy nadużywania władzy. Ta lista nie ma końca.
I najgorsze jest to, że dziecko musi nauczyć się uważać to wszystko za zachowania normalne gdyż nie zna nic innego. Pomimo tego wszystkiego kocha ono swoich rodziców bezwarunkowo, cokolwiek by mu nie zrobili.
Konrad Lorenz, etolog, z dużą dozą wrażliwości opisał uczucie miłości, jakie w jednej z jego gęsi wzbudzał jego but, który był pierwszą rzeczą, jaka zobaczyła ona po przyjściu na świat. Tego rodzaju przywiązanie jest dyktowane instynktem. Jeśli ludzkie zachowanie byłoby zdeterminowane na całe życie przez wdrukowanie instynktu naturalnego (niezbędnego w najwcześniejszym okresie), pozostalibyśmy na zawsze grzecznymi dziećmi niezdolnymi do korzystania z dorosłości, do której zalicza się świadomość własnego działania, wolna wola, dostęp do swoich uczuć i zdolność porównywania.
Jest powszechnie wiadomo, że kościołom i rządom zależy na hamowaniu rozwoju ludzkiego i utrzymywaniu jednostek w zależności od rodzicielskich postaw. Mniej natomiast wiadomo na temat ceny, jaką ludzkie ciało płaci za ten stan rzeczy. Dokąd moglibyśmy dojść gdybyśmy zechcieli obnażyć występki rodziców? I czym stałyby się ich postacie gdyby ich władza nie mogła być dłużej sprawowana?

Dlatego też rodzice jako instytucja cieszą się nadal totalną nietykalnością. Jeśli kiedykolwiek się to zmieni (co jest postulatem zawartym w mojej książce) będziemy w stanie poczuć, co nam uczyniło rodzicielskie maltretowanie. Wtedy lepiej zrozumiemy sygnały, jakie wysyła nam nasze ciało i będziemy mogli żyć w zgodzie z nim – nie jako kochane dzieci, którymi nigdy nie byliśmy i nigdy się nie staniemy, lecz jako otwarci, świadomi i być może kochający dorośli, którzy nie boją się już swojej własnej historii, gdyż poznali ją w całości.
W reakcjach na moją książkę zetknęłam się z wieloma punktami niezrozumienia, lecz chciałabym wspomnieć tu jedynie o dwóch z nich. Punkty te wiążą się z pytaniem o zbudowanie dystansu wobec okrutnych rodziców w sytuacjach poważnej depresji, i z drugiej strony z moją osobistą historią.
Przed wszystkim podkreślam, że w mojej książce mówię cały czas o rodzicach „projektowanych”. A rzadko o rodzicach rzeczywistych i nigdy o rodzicach „złych”. Optuję za tym by potraktować poważnie prawdziwe, tłumione od dzieciństwa uczucia. Można założyć, że czytelnicy nieposiadający żadnej psychologicznej wiedzy nic z tego nie zrozumieją i pomyślą naiwnie, że buntuję ich przeciwko ich rodzicom. Mam jednak nadzieję, że słowo „projektowanych” nie umknie osobom nieco bardziej świadomym życia wewnętrznego.

Chciałabym, oczywiście, by to, co przytaczam z mojego dzieciństwa mogło być czytane z wyczuciem a nie dosłownie. Od kiedy poświęciłam się pracy nad maltretowaniem dzieci, ci, którzy mnie krytykują zarzucają mi, że wszędzie widzę maltretowanie, bo sama byłam jego ofiarą. Pierwszą moją reakcją było zdziwienie, gdyż w owym czasie niewiele jeszcze wiedziałam o mojej osobistej historii. Dziś jestem oczywiście w stanie rozumieć, że właśnie odrzucenie cierpienia popchnęło mnie w kierunku tej pracy. Lecz gdy zaczynałam badania to odnajdywałam nie własne przeznaczenie, lecz przede wszystkim los innych osób. Tak naprawdę to oni mnie prowadzili, ich historie sprawiły, że topniały moje mechanizmy obronne, mogłam spojrzeć wokół by uzmysłowić sobie powszechną i upartą negację dziecięcego cierpienia, mogłam wyciągnąć z tego wnioski, które sprawiły, że dotarła do mnie rzeczywistość. I dlatego właśnie jestem im głęboko wdzięczna.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:10    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Źródło horroru w kołysce
Kimkolwiek są i jakkolwiek potworne są ich przestępstwa, w głębi każdego dyktatora, masowego mordercy czy terrorysty tkwi poniżone niegdyś przez opiekunów małe dziecko, które przeżyło tylko dzięki zupełnemu zaprzeczeniu doświadczanym przez siebie krzywdom, uczuciom i bezradności. Jednakże owo zaprzeczenie rodzi w ofiarach pustkę wewnętrzną. W efekcie większość z nich nigdy nie rozwija zdolności do normalnego, ludzkiego współczucia i dlatego nie ma żadnych skrupułów, lub tylko znikome, by niszczyć życie –innych lub własne, z noszoną w środku pustką.
W mojej opinii, jak i na podstawie moich badań nad historiami dzieciństwa najbardziej bezwzględnych dyktatorów jak Hitler, Stalin, Mao Tse Tung bądź Ceausescu, twierdzę, że terroryzm w ogóle, a w szczególności ostatnie, przerażające ataki na USA są makabrycznym lecz ścisłym odzwierciedleniem cierpienia, jakie pod szyldem dobrego wychowania spotyka miliony dzieci na świecie. Niestety, społeczeństwo udaje, że tego nie widzi. Horrory przemocy terrorystycznej możemy oglądać na ekranach telewizorów. Jednak domowe horrory, w jakich dorasta mnóstwo dzieci, bardzo rzadko są ukazywane w mediach. Dlatego też większość ludzi pozbawiona jest informacji o głównym źródle nienawiści na świecie. Publicznie spekuluje się na temat politycznych, religijnych, ekonomicznych czy kulturowych przyczyn przemocy, jednak spekulacje te błądzą w mroku, ponieważ jej główny powód wciąż pozostaje ukryty: stłumienie i następujące po nim zaprzeczanie wczesnodziecięcej, prawomocnej wściekłości, które przeradza się w nienawiść napędzającą rozliczne ideologie.
Na całym świecie i bez względu na czasy – w Serbii, Rwandzie czy Afganistanie – nienawiść pozostaje nienawiścią, a wściekłość wściekłością. Emocje te są zawsze pokłosiem bardzo silnych uczuć, jakimi reagowaliśmy na zranienia i krzywdy doznawane w dzieciństwie oraz normalnych reakcji naszego ciała, któremu zabroniono bezpiecznej ekspresji siebie. Nikt nie przychodzi na świat z pragnieniem niszczenia i śmierci. Każdy noworodek, niezależnie od kultury, religii czy pochodzenia etnicznego potrzebuje bezwarunkowej miłości, ochrony, troski i szacunku. Takie są jego biologicznie założenia. Jeśli zaznaje maltretowania wskutek okrutnych metod wychowania, rozwinie w sobie bardzo silną nienawiść i pragnienie zemsty. Będzie parł do niszczenia innych lub samego siebie (lub obie opcje na raz), ale zawsze będzie to wynik jego wczesnej historii życia, a nigdy wrodzonych wad czy genów. Teorie o destruktywnych genach są współczesną wersją bajek o „diabelskim nasieniu” sugerujących istnienie złych ze swej natury dzieci, które muszą być karane i bite, żeby były miłe i grzeczne.
W ciągu tych okropnych tygodni po ataku na WTC w Nowym Jorku, wszyscy jako dorośli doświadczyliśmy tego, czego wiele dzieci na świecie każdego dnia doświadcza w swoich domach. Bezbronne i pozbawione głosu dzieci, trzęsą się ze strachu przed nieprzewidywalną, brutalną, nieopisaną i nie porównywalną z niczym przemocą rodziców, biorących w ten sposób nieświadomy odwet za własne dziecięce cierpienia – cierpienia, z jakimi nigdy się nie uporali, gdyż oni także zaprzeczyli ich istnieniu. Wystarczy, że przypomnimy sobie, jak czuliśmy się 11 września 2001 roku, a zdobędziemy pojęcie o intensywności dziecięcego bólu. Jednak chociaż wszyscy wtedy przeżyliśmy horror, strach i przerażenie. wciąż trudno nam dostrzec powiązania między terroryzmem a krzywdami z dzieciństwa. Czas, żebyśmy potraktowali te fakty poważnie.
Statystyki mówią (Olivier Maurel, La Fessée, Editions La Plage 2001), że ponad 90% ludzi na świecie jest głęboko przekonanych o konieczności bicia dzieci dla ich własnego dobra. Niemal wszyscy z nas przetrwali akty poniżenia zadane nam w rezultacie owej mentalności, tak więc okrucieństwo wobec dzieci uważamy za coś normalnego. Jednak, podobnie jak holokaust i inne formy skrajnej pogardy dla ludzkiego życia i godności, także najświeższe ataki terrorystyczne ukazują efekt działania systemu w jakim wszyscy wyrośliśmy. Od najwcześniejszych lat nauczyliśmy się tłumić ból, ignorować prawdę i zaprzeczać uczuciom, jakie wzbudza niezmierna bezradność i upokorzenia zadawane dzieciom przez dorosłych szukających potwierdzenia swej siły.
Wbrew dotychczasowym przekonaniom, nie rodzimy się z umysłem uformowanym w pełni. Nas mózg rozwija się dopiero do swej docelowej postaci w ciągu pierwszych kilku lat przebywania na świecie. Rzeczy, jakich zaznaje dziecko w tym okresie, odciskają się na całym jego życiu –pozytywnie albo negatywnie. Nasz mózg przechowuje bowiem – niestety nie w sposób mentalnie świadomy – pełen fizyczny i emocjonalny zapis wszystkiego, co nas spotkało. Obecnie możemy dokładnie prześledzić na komputerowym obrazie patologiczne uszkodzenia w mózgach bitych, wykorzystywanych i poważnie zaniedbywanych dzieci. Liczne artykuły specjalistów od funkcjonowania ludzkiego mózgu, zwłaszcza Bruce’a D. Perry’ego, potwierdzają te fakty. Jeśli dziecko nie ma przy sobie empatycznego świadka, do którego pomocy mogłoby się odwołać, nauczy się gloryfikować krzywdy, jakich doświadcza: okrucieństwo, sadyzm, hipokryzję, perwersję, zakłamanie i ignorancję. Po prostu dlatego, że dzieci uczą się od początku przez naśladowanie, a nie przez dobrze dobrane słowa, kierowanie do nich w późniejszym okresie. Masowi zbrodniarze wojenni, seryjni zabójcy, różni szefowie mafii i dyktatorzy wychowani bez żadnego współczującego świadka, wszyscy oni będą, z chwilą zdobycia władzy lub mocy sprawczej, stosować lub pobłażać stosowaniu takiego samego terroru wobec całych narodów. Nie ma w tym nic innego, niż wdrożenie ich doświadczeń z wczesnego dzieciństwa do szerokiej praktyki.
Niestety większość z nas woli nie widzieć tych powiązań, gdyż przyjęcie tej prawdy zmuszałoby do odmrożenia i odczucia bólu, jaki musieliśmy stłumić tak dawno temu. Trzymamy się więc dalej strategii, do jakich odwoływaliśmy się w dzieciństwie, by przetrwać – strategii zaprzeczania. Ostatnie wydarzenia na świecie pokazują nam, że czas już przestać udawać niewidomych. Musimy wyrosnąć z tradycyjnego systemu, uformowanego w celu karania i odwetu, musimy powstrzymać się od reakcji dyktowanych przez ślepą wściekłość. I oczywiście nie możemy zaniedbywać chronienia samych siebie. Kamery wideo w szkołach nie uchronią nikogo, dopóki jako ludzkość jedynie udajemy, ale nie chcemy spojrzeć prawdzie w oczy i zobaczyć skąd rzeczywiście bierze się przemoc.
Według informatora, jaki zamówiłam z Francji w 2001 roku, 89 matek na 100 stosuje przemoc fizyczną wobec dzieci. Pytane o wiek dziecka, w jakim „musiały” zacząć je bić, podawały one średnią 1,8 roku. Jedenaście procent z nich nie pamiętało dokładnego wieku, ale żadna ze stu nie powiedziała, że nigdy nie uderzyła swojego dziecka. Liczby te mówią z porażającą jasnością, kiedy i gdzie dzieci uczą się przemocy, jaką potem odgrywają na sobie nawzajem w przedszkolu, szkole i późniejszych latach, także na scenie politycznej. Liczne, wielkie konferencje poświęcone przemocy, jej źródłom i jej zapobieganiu nie byłyby konieczne, gdybyśmy po prostu przestali zaprzeczać tej prawdzie. Jest ona dostępna, jeśli tylko zechcemy na nią spojrzeć.
Musimy nieustannie szukać innych form komunikacji niż te, jakie nam wdrukowano w dzieciństwie – form opartych na szacunku dla dziecka, a nie na pragnieniu zastraszania i poniżania go za pomocą kar. Ludzie wychowani w rodzinach, gdzie domowy totalitaryzm wzmacniano karami, znają tylko język wojny i będą go narzucać innym, zmuszając ich do obrony wszelkimi środkami. To nie kończąca się historia. Jak wiadomo, lekką ręką dopuszczamy się eksterminacji tysięcy ludzi, a nieraz całych narodów, ale nie jesteśmy w stanie eksterminować straszliwych skutków poniżania i wykorzystywania dzieci przez rodziców. Owe krzywdy, powracają, by dotknąć całe społeczeństwo i świat, tak jak stało się ostatnio.
Najwyższy czas obudzić się z naszego koszmarnego snu. Jako dorosłym, nie grozi już nam niebezpieczeństwo takiej destrukcji, z jaką wielu z nas miało do czynienia w niemowlęctwie i jaka paraliżowała nas strachem, każąc zaprzeczać. Tylko w dzieciństwie musieliśmy zaprzeczać, by przeżyć; jako dorośli możemy przestać ignorować wiedzę przechowywaną w naszych ciałach, abyśmy mogli uchwycić i autentycznie zrozumieć prawdziwe motywy stojące za naszymi czynami. Poznanie prawdy o naszych indywidualnych wczesnych dziejach uwolni nas od przymusu stosowania daremnych strategii i trwania w ślepocie emocjonalnej. Jako dorośli, możemy dzisiaj wyciągać wnioski z własnych doświadczeń i szukać nowych, twórczych sposobów rozwiązywania konfliktów. Nawet jeśli nigdy nie nauczyliśmy się ufać komunikacji opartej na szacunku, nigdy nie jest za późno na nadrobienie tych braków i wyzwolenie się z samooszukiwania.
Współczesne środki techniczne do wentylowania nienawiści – rozładowywania nagromadzonej od dawna i otorbionej złości poprzez przekierowywanie jej na niewinne osoby – rosną niezwykle szybko. Do wielu z tych technologii zniszczenia mają dostęp oszaleli na punkcie władzy dyktatorzy, kierowani od wewnątrz przymusem zemsty na całych narodach za własne poniżenia we wczesnym dzieciństwie. Aby ochronić świat przed zagładą, potrzebujemy ogólnoświatowego zakazu bicia i jakiegokolwiek innego krzywdzenia dzieci przez rodziców i innych dorosłych, od których są zależne. Zwłaszcza w okresie, gdy rozwija się mózg, tak wtedy plastyczny i łatwy do uszkodzenia, dzieci muszą być chronione bezwarunkowo. Musimy zdobyć się na odwagę zajrzenia w głąb siebie samych i konfrontacji w prawdzie z owocami wczesnodziecięcego horroru. Wszystkimi możliwymi sposobami musimy rozpowszechniać te wiedzę – wiedzę, że przez poniżanie i wykorzystywanie naszych małych dzieci nieuchronnie tworzymy i użyźniamy glebę, z której wyrasta przemoc i śmierć.
Nowe prawo, chroniące niemowlęta przed przemocą domową, jak to, którego wprowadzenie w Szwecji znacznie zmniejszyło przestępczość w tym kraju, przyniesie bez wątpienia zasadnicze zmiany w każdym społeczeństwie – jeśli nie natychmiast, to w ciągu 20 lat, kiedy dorosną nigdy nie krzywdzone dzieci, które nie będą zainteresowane przemocą i wywoływaniem wojen.
Artykuł opublikowany po niemiecku 6 października 2001 we Frankfurter Allgemeine Zeitung.
Alice Miller uzyskała międzynarodowe uznanie za jej prace badawcze nad przyczynami i skutkami wczesnodziecięcych urazów. Jej książki między innymi to: Dramat udanego dziecka, Wyklęta wiedza, Mury milczenia (Pamięć wyzwolona), Nie będziesz wiedział, czy Dla twojego dobra. Mieszkająca w Szwajcarii, a pochodząca z Polski, Alice Miller posiada stronę internetową, na której jej czytelnicy, w większości doceniający ją za pomoc w zrzucaniu oków traumy dzieciństwa, mogą dzielić się swoimi uczuciami i doświadczeniami, (www.alice-miller.com). W 1986 roku A. M. otrzymała nagrodę literacką im. Janusza Korczaka.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:10    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ALICE MILLER –
najwybitniejsza współczesna myślicielka w dziedzinie psychiatrii
w wywiadzie z Diane Connors
„Opisuję obrazy ludzi, używam ich historii jak luster. A wtedy wielu przychodzi i mówi: ‘To waśnie czułem przez całe życie, ale nie mogłem powiedzieć.’ Nie chcę być jakimś guru. Nie chcę, by ludzie mi wierzyli. Jedynie zachęcam ich, by poważnie potraktowali własne doświadczenia – by uwierzyli samemu sobie.”
Książki Alice Miller opisują wykorzystane i zmuszone do milczenia dzieci, które następnie zaczynają niszczyć samego siebie i/lub innych. „Takim dzieckiem był Adolf Hitler” – mówi autorka. Ustawicznie źle traktowany przez ojca i porzucony emocjonalnie przez matkę, stykał się w domu tylko z okrucieństwem. Nauczył się więc posłusznego przyjmowania codziennych kar i nie kwestionującej niczego uległości. Po latach wziął rewanż. Jako dorosły powiedział kiedyś: „Patrzenie, jak nieświadomi ludzie stają się tym, co im się przydarza, daje nam specjalną, ukrytą przyjemność.”
Sławna w Europie Alice Miller, opisała życiorys Hitlera w książce: „Zniewolone dzieciństwo – ukryte źródła tyranii.” W tej samej książce opisuje ona historię Christiany F., która tak opowiada o swoim dzieciństwie: „Miałam trudność z odróżnieniem liter ‘K’ i ‘H’. Któregoś wieczoru matka usilnie starała się mi to wytłumaczyć. Nie mogłam skupić uwagi na tym, co do mnie mówiła, bo zaczęłam wyławiać sygnały narastającej złości u ojca. Zawsze dobrze wiedziałam, co nastąpi za chwilę. I nastąpiło. Poszedł po kij od szczotki i sprał mnie. To miało mnie nauczyć odróżniać ‘K’ od ‘H’. A ponieważ nie przybyło mi od tego wiedzy ani sprawności umysłowej, dostałam kilka następnych kopniaków i odesłano mnie do łóżka.”
Christiana F. poszła na ulicę i stała się narkomanką.
„Nie trzeba nam książek z zakresu psychologii, byśmy mogli nauczyć się szacunku dla własnych dzieci” – mówi Miller. „Potrzeba nam tylko gruntownego zrewidowania naszych metod wychowawczych i tego, jak hołubimy je, by zadośćuczynić tradycji.” W taki sam sposób, jak byliśmy traktowani w dzieciństwie, traktujemy potem samych siebie przez resztę życia: albo z okrucieństwem albo z ciepłem i ochroną. W pierwszym wypadku nasze najbardziej dołujące cierpienia, fundujemy zazwyczaj najpierw sobie, a później naszym dzieciom.
Pierwsza książka Alice Miller: „Dramat udanego dziecka,” została wydana w 1979 roku w Niemczech. Pod pierwotnym tytułem: „Więźniowie dzieciństwa,” znajdujemy trzy krótkie eseje opisujące, w jaki sposób rodzice projektują na dzieci swoje uczucia, pomysły i marzenia. Aby przetrwać i nie utracić ich miłości, dzieci uczą się posłuszeństwa, jednak gasząc własne uczucia i potrzeby, gaszą swoje próby bycia autentycznym sobą. „Rezultatem jest najczęściej depresja, odpływ sił witalnych, utrata swojego ja” – mówi Miller.
„Dramat udanego dziecka” przyciągnął szerokie rzesze odbiorców w Europie, a później w Stanach Zjednoczonych. Wkrótce ukazały się następne dwie książki: „Zniewolone dzieciństwo” i „Nie będziesz wiedział,” które nadal skupiały się na krzywdach dziecka, ale w pogłębieniu o studia nad nadużyciami, o postawy wychowawcze, teorie psychologiczne oraz leczenie.
Ostatniego lata (1997) Miller wydała „Obrazki z dzieciństwa” – zbiór 66 akwarel przedstawiających cząstkę jej serca. Zaczęła malować czternaście lat wcześniej. We wstępie do albumu pisze: „Po pięciu latach malowania, które wybuchło u mnie spontanicznie, zaczęłam pisać książki. Nie byłoby to nigdy możliwe bez wyzwolenia wewnętrznego, jakie dało mi malarstwo. Im więcej wolności uzyskiwałam w zabawie z kolorami, tym więcej musiałam podważać rzeczy, jakich nauczyłam się dwadzieścia lat wcześniej.”
“Dopiero gdy zaczęłam pisać książki, odkryłam jak wrogie jest dzieciom nasze społeczeństwo” – opowiada Alice. „Doszłam do uświadomienia sobie, że wrogość wobec dzieci ma niezliczone formy, nie tylko na poziomie obozów zagłady, ale na wszystkich poziomach społecznych i w każdej intelektualnej dyscyplinie, także niestety w większości szkół i podejść terapeutycznych.
Urodzona w 1923 roku w Polsce, Miller uczyła się i mieszka w Szwajcarii. Ukończyła studia psychoanalityczne w Zurychu i jako praktykująca analityczka nauczała tej metody przez ponad dwadzieścia lat.
W miarę rozwoju pisarskiego, jej spojrzenie na dziecko stawiało ją w coraz wyraźniejszej opozycji do tradycyjnych teorii Freuda. Zadedykowała mu w rezultacie, na sto dwudzieste szóste urodziny, swoją książkę „Nie będziesz wiedział.” Mówi: „Odkrycie, że w nieświadomości dorosłych przetrwały ich dziecięce doświadczenia, oraz zjawisko ich stłumienia, przez wiele lat wpływało na moje życie i sposób myślenia. Ale ja doszłam z czasem do całkiem innych wniosków niż Freud i nie mogę już dłużej zaprzeczać temu, czego dowiedziałam się od moich pacjentów na temat wyparcia nadużyć z dzieciństwa.
Miller odrzuca dziś tradycyjne podejście psychoanalityczne w leczeniu, jak i same teorie Freuda. We wczesnym okresie jego pracy Freud wierzył, że korzeniem nerwicy jest, często pełna przemocy i seksualnego charakteru, wczesnodziecięca trauma, która została stłumiona. Jednak dość szybko zmienił swoje poglądy, uznając, że dziecko, choć niewinne, rodzi się z instynktami, które ze swej natury są seksualne i destrukcyjne.
“Dlaczego tyle czasu przetrwała teoria Freuda o tzw. kompleksie Edypa?” - pyta Miller. I odpowiada: „Ponieważ, według tej teorii, to nie dziecko, ale rodzice są niewinni. Ten pogląd po prostu pasował społeczeństwu. Przeocza on jednak w Edypie wykorzystane dziecko, postrzegając go jako kogoś posiadającego kazirodcze pragnienia, które doprowadziły go do zabicia ojca, poślubienia matki i, ostatecznie, pozbawienia się wzroku.”
Tradycyjna psychoanaliza, według Miller, powiela chorą dynamikę relacji rodzic-dziecko, stawiając analityka w pozycji władzy. Nadzieja w leczeniu pojawia się dopiero wtedy, gdy terapeuta staje się prawdziwym adwokatem pacjenta. Szacunek dla jego wewnętrznego dziecka musi grać główną rolę w procesie leczenia. Dziecko podlega długotrwałemu wewnętrznemu rozdarciu „między lękiem przed utratą osób, które kocha, jeśli pozostanie wierne sobie, i paniką wobec perspektywy utraty siebie, jeśli będzie musiało zaprzeczać temu, kim jest. Nie jest ono w stanie rozwiązać konfliktu o tak głębokim podłożu, ani samo przetrwać, czuje się więc zmuszone do konformizmu. Terapia nigdy nie powinna powielać takich sytuacji.”
Miller używa określenia „czarna pedagogika” dla zilustrowania, co wskutek naszej hipokryzji i ignorancji wyrządzamy dzieciom „dla ich własnego dobra.” Pokazuje, że próbując je w ten sposób wychowywać, utrwalamy w nich uczucia poniżenia, lęku, wstydu i winy. Skłaniając je do rezygnacji z siebie, każąc im tłumić ciekawość i emocje, rodzice redukują ich zdolność do czynienia podstawowych rozróżnień w przyszłości. „Dzieci są tolerancyjne. Nietolerancji uczą się od nas.”
O ile Alice Miller jest ignorowana lub atakowana przez ortodoksów, dalekowzroczni psychoterapeuci często traktują ją jak pomnik obnażający i analizujący ukryte okrucieństwo i korzenie przemocy. Antropolog Ashley Montagu twierdzi, że książka „Nie będziesz wiedział” stanie się bez wątpienia czymś w rodzaju działu wód w historii psychoanalizy.
„Moja antypedagogiczna postawa nie jest skierowana przeciw jakieś konkretnej szkole pedagogiki, ale przeciw generalnej ideologii tyranii i zaniedbania, jaką posługuje się wychowanie, łącznie z teoriami permisywności” – zauważa Miller. Sprzeciwia się ona wszelkim aroganckim postawom dorosłych wobec dziecięcych uczuć, pokazując, jak wdrażanie w ten sposób dzieci do dostosowywania się prowadzi do zakneblowania ich wewnętrznych głosów i zabicia świadomości, a w efekcie do powstawania nowych rzesz ślepych emocjonalnie i aroganckich dorosłych.
Diane Connors, która również jest psychoterapeutką, odwiedziła Alice Miller w jej mieszkaniu w Zurychu. Mała wzrostem Miller promienieje uwagą, delikatnością i niezachwianą wiarą w to, co odkrywa i przekazuje. Jest świadoma społecznego oporu, jaki wzbudza jej praca.
DC: Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że szacunek dla dziecka stanie się centralnym punktem Twoich prac?
Miller: Od początku. Myślę, że jeszcze w dzieciństwie szukałam odpowiedzi, dlaczego ludzie zachowują się w tak irracjonalny sposób. Zawsze chciałam rozumieć i przenikać zjawiska. Nie dostawałam wiele informacji od matki, która by mi mówiła: „Tak należy. To jest tak, a tak.” Nie, ona nigdy nie dawała mi wyjaśnień, gdy prosiłam. Byłam bardzo osamotnionym dzieckiem.
Miałam może z pięć lat, kiedy zobaczyłam jakąś kobietę z dziewczynką. Miała trzy, cztery latka. Upadła i potłukła się. Jej matka, która rozmawiała z inną matką, krzycząc, dała córeczka klapsa dlatego, że mała przyszła do niej z płaczem i rozkrwawionymi kolanami. Zapamiętałam pytanie, jaka powstało w mojej głowie: „Przecieć to dziecko doznało skrzywdzenia podwójnie: po pierwsze, gdy się przewróciło, po drugie, przez reakcję matki. Dlaczego ona ją karze? Przecież ta mała jest niewinna – potrzebuje pocieszenia i pomocy, a nie przemocy…”
DC: Dlaczego tak wielu profesjonalistów zaprzecza temu, co mówisz?
Miller: Ponieważ nie wolno im zobaczyć rzeczywistości. To bardzo ciekawe. Pierwszy raz mówiłam publicznie o tych moich poglądach, w ramach mojego wystąpienia na temat narcyzmu w psychoanalizie, stojąc przed trzystoma analitykami. Byli mocno zaskoczeni, gdyż było to czymś niezwykłym słyszeć koleżankę po fachu stającą po stronie skrzywdzonego dziecka. Najpierw zareagowali naturalnie – byli mi wdzięczni i nie przejawiali widocznego oporu wobec własnych uczuć. Dziękowali mi i pytali: „Skąd wiedziałaś, jak wyglądało moje życie?” Odpowiadałam: „Nie wiedziałam; opisałam tylko moje własne życie.” Wielu mężczyzn miało łzy w oczach. Potem próbowałam opublikować artykuł o tym w Niemieckim Przeglądzie Psychoanalitycznym, ale wydawcy go odrzucili. Opór był już ukształtowany. Odesłali mi tekst, bo czuli się wewnętrznie zmuszeni widzieć wszystko tak, jak Freud; w przeciwnym razie byłoby to dla nich groźne lub niebezpieczne. Artykuł ten wydrukowało Międzynarodowe Towarzystwo Psychologiczne w swoim Dzienniku Psychoanalitycznym, ale niemieckie pismo, Psyche, odmówiło mi. Dla Niemców ta idea okazała się zbyt prowokująca.
DC: Co konkretnie było tak prowokujące?
Miller: To, że nerwice i psychozy biorą się ze stłumionych uczuć, które są naturalną reakcją na traumę. Fakt, że złość dziecka i inne jego uczucia, jakich nie lubimy, są jego reakcjami na doznane nadużycia. Dzisiaj jesteśmy już bardziej świadomi istnienia mnóstwa nadużyć na dzieciach. Przedtem było to negowane i kwitowane milczeniem. Aby móc przetrwać, dziecko musi wyprzeć pamięć tych krzywd, milczeć i zanegować swoje cierpienia; w przeciwnym razie ten ból by je zabił.
DC: Czy może to dziać się w tak wczesnym okresie rozwoju, że dziecku brakuje słów, zrozumienia czy zgody na wyrażenie swojego bólu?
Miller: Tak, ale w terapii, te słowa, zrozumienie i ekspresja muszą być znalezione. Dobra terapia powinna pomagać pacjentowi zmienić się z „zakneblowanego dziecka” w „mówiące dziecko.” Dziecko często nie mogło znaleźć słów dla nazwania traumy, albo dlatego, że doznawało jej wcześnie, albo dlatego, że otoczenie było zbyt wrogie. Ale teraz, jeśli w gabinecie trafi na terapeutę, który jest jego rzeczywistym adwokatem – jego świadomym świadkiem – i zaczyna doświadczać emocjonalnie dawnych krzywd, to staje się dzieckiem mówiącym. Terapia jest po to, by nam pomóc znaleźć słowa, którymi będziemy mogli powiedzieć naszej matce lub ojcu, jak się czuliśmy wtedy, gdy nas ranili, wykorzystywali, czy choćby to, jak się czuliśmy musząc o tym milczeć.
DC: Co rozumiesz przez słowo „adwokat”?
Miller: Tego, kto stoi po stronie dziecka. Zawsze. Terapeucie nie wolno mówić pacjentowi, że jego rodzice byli zaburzeni ale mieli dobre intencje, czy że sami byli ofiarami nadużyć, bo w ten sposób staje on po ich stronie, stronie dorosłych. Kiedy dziecko wierzy, że rodzice, którzy przejawiali wobec niego niezrozumiałe i poniżające zachowania, mieli dobre zamiary, nie może odczuć swojej krzywdy i zamiast z nią, identyfikuje z nimi. Bicie i wykorzystywanie dziecka, ponieważ niszczy je, jest przestępstwem kryminalnym i żadnymi zabiegami nie zmienimy tej prawdy. Maltretowane, odczuwa poniżenie, zamęt, izolację, lęk, winę i wstyd. Odbiera fałszywy przekaz, że jest złe. Boimy się jednak powiedzieć, że nadużycia na dzieciach są przestępstwem, gdyż chcemy ochronić naszych własnych rodziców przed obarczeniem ich winą. Ale w rzeczywistości wcale im nie pomagamy, bo wspieramy tym ich emocjonalną ślepotę i tym samym zdradzamy tkwiące w nich skrzywdzone dziecko.
DC: Jak radzić sobie z bólem w procesie zdrowienia?
Miller: Ból jest drogą do prawdy. Zaprzeczając temu, że nie byliśmy kochani w dzieciństwie, odsuwamy się od jakiegoś cierpienia, ale zarazem odsuwamy się od prawdy. A potem przez całe życie będziemy starali się zasłużyć sobie na miłość. Unikanie bólu w terapii tworzy i wzmacnia blokady. Nikt nie może skonfrontować się z własnym porzuceniem lub nienawiścią bez poczucia się winnym. „To moja wina, że mama jest okrutna” – myśli dziecko. „Doprowadziłem ją do furii; co mogę zrobić, aby mi okazała miłość?”
Nie ustajemy więc w wysiłkach zaskarbienia sobie miłości rodziców. Poczucie winy wobec nich chroni przed uświadomieniem sobie przerażającej prawdy, że cały nasz los zależy od osób, które nas nie kochają. Taka świadomość jest o wiele boleśniejsza niż wytłumaczenie sobie: „Ona jest dobrą mamą, to ja tutaj jestem zły.” Wtedy czujemy, że coś od nas zależy, że możemy coś zrobić w kierunku uzyskania miłości. Jednak to nieprawda, bo na miłość nie można sobie zapracować. A obwinianie się za to, co nam wyrządzono, umacnia tylko naszą emocjonalną ślepotę i znerwicowanie.
Są pewne formy leczenia, gdzie pacjenci wprawdzie wiele płaczą, ale nic nie mówią o swoich krzywdach. Widziałam zapis video z sesji, jak mężczyzna przez godzinę uwalniał ból swoich narodzin, ale nie werblizował tego. Dopiero później relacjonował, co czuł. Moim zdaniem ważne jest, by od początku móc mówić, by werbalizować uczucia już w trakcie doświadczania dawnego bólu. Nawet, jeśli pacjent odczuwa siebie takim, jakim był jeszcze w łonie matki, powinien móc i próbować mówić jej, co czuje.
Połączenie odzyskiwanych uczuć z ich ekspresją słowną ma zasadnicze znaczenie dla procesu zdrowienia. Pacjent jednak nie może robić tego samotnie; musi czuć, że ma przy sobie kogoś, kto go wspiera, rozumie jego uczucia, podziela je i potwierdza. Jeśli jako dziecko był molestowany, a terapeuta nie kwestionuje tego, tylko mu wierzy, może się w nim otworzyć wiele dalszych rzeczy. Terapeucie nie wolno wzywać do przebaczenia, gdyż stłumi tym jego ból i pacjent nie dozna przemiany, a wyparte cierpienie zacznie szukać sobie kozła ofiarnego.
DC: Czy uważasz, że dziecko rodzi się bez historii, jak tabula rasa, a dopiero doświadczenia określają jego charakter?
Miller: Nie, nie uważam tak. Dziecko wychodzi z łona matki już z pewną historią, z doświadczeniami prenatalnymi. Nie rodzi się tylko z projekcjami. Rodzi się niewinne i gotowe do miłości. Bo dziecko umie kochać, o wiele bardziej niż umieją dorośli. Jednak prawda o dziecku jako istocie wrażliwej i bardzo kochającej napotyka na silny opór, który pochodzi stąd, że nauczyliśmy się stawać po stronie własnych rodziców i obwiniać siebie o wszystko, co nam zrobili.
DC: W książce „Dramat udanego dziecka” łączysz stłumienie uczuć z utratą witalności. Czy masz tutaj jakieś własne doświadczenia?
Miller: Istotnie. Doświadczenie bólu mojego życia przywróciło mi witalność. Najpierw przyjęcie cierpienia, potem witalność. Ceną za stłumienie uczuć jest depresja. Musiałam również przeciwstawić się tradycyjnym formom nauczania. Zmuszanie do robienia czegoś odbiera nam radość. A dla mnie radość jest podstawowym warunkiem kreatywności. Ogromnie wiele się nauczyłam malując, bawiąc się kolorami. Ale zawsze czułam opór wobec uczenia się z książek o teoriach barw.
Dla mnie malarstwo, śnienie i pisanie mają ze sobą wiele wspólnego. Maluję tak, jak śnię. Mam wiele impulsów i skojarzeń. Nigdy nie mam planu, nie zakładam z góry, co chcę zrobić. Czasem mam jakąś ogólną koncepcję, ale zwykle i tego nie udaje mi się zrealizować, bo w czasie malowania zaczynam śnić inny sen i zapominam mój plan. Początkowo miałam bardzo narracyjny styl. Chciałam opowiadać historię, czy też historia we mnie chciała opowiadać siebie. Teraz bardziej to przypomina potrzebę koloru, potrzebę formy, linii. Improwizuję. Mówię nieraz, że maluję tak, jak muzyk jazzowy.
Wcale nie pragnę stworzyć arcydzieła, ani nawet poprawnego obrazka. Na szczęście nie muszę żyć ze sprzedaży moich prac. Czuję się tylko przynaglana do coraz dalszej pracy, idącej w stronę tego, co prawdziwe. Czasem niszczę moje obrazy. Lub zmieniam je i zmieniam, mimo że były ładniejsze na początku. Ale na końcu jestem szczęśliwa, bo oddają to, co chciałam powiedzieć. Nie obchodzi mnie, czy ktoś oceni je jako dobre lub złe. Malując, czuję się absolutnie wolna. Tylko farby, paleta, papier i ja. Nikt nie może mi mówić, co jest tak, a co nie.
DC: Czy odbiór twoich książek różni się w zależności od kraju?
Miller: Tak. Kraje skandynawskie, Holandia i Stany Zjednoczone są najbardziej liberalne i otwarte. Najwięcej moich książek sprzedaje się w Niemczech, ale wielu Niemców wciąż jest uformowanych przez toksyczną pedagogikę. Lecz także Szwedów. Tak więc, wielu z nich czuje wewnętrzny zakaz krytykowania rodziców oraz dostrzegania toksyczności ich metod wychowawczych. Ludzie ci twierdzą, że moje prace opisują system edukacyjny z dziewiętnastego wieku. Nie zdają sobie sprawy, że wciąż żyją według tych dziewiętnastowiecznych postaw.
Ta reakcja jest także reakcją na czasy Hitlera. Zaprzeczanie hitleryzmowi jest wśród Niemców tak silne, że wciąż nie są w stanie uczyć się ze swojej historii. Hitler nie miał w dzieciństwie żadnego empatycznego świadka. Jego ojciec niszczył wszystko, cokolwiek robił syn. Mały Adolf nikomu nie mógł powiedzieć o cierpieniach, jakich doświadczał. Na podstawie rozdziału jednej z moich książek wystawiono w Szwecji sztukę: „Dzieciństwo Hitlera.” Scenariusz pokazuje, w jaki sposób ten mały chłopiec szukał ciepła i kontaktu, zabiegał choćby o spojrzenie, i był niezmiennie traktowany jak pies.
Podobnie jak Niemcy reaguje wielu Japończyków, choć jednocześnie spora ich część odbiera moje prace z dużego poziomu świadomości i wrażliwości. Ich mentalność nie jest wypaczona przez różne teorie, jak teoria instynktów Freuda, więc Japończykom generalnie łatwiej jest przyjmować to, o czym piszę i stosować to w ich rzeczywistości. Potrafią zobaczyć wszechobecne nadużycia na dzieciach i naprawdę umieją pomóc.
Pod każdym aktem przemocy kryje się jakaś historia z dzieciństwa. Historia molestowania, historia zaprzeczania. Zaprzeczanie jest rządzącym nami prawem, ale jest ignorowane przez społeczeństwo i ciągle nie uwzględniane przez profesjonalistów. Jednak ono właśnie tłumaczy, dlaczego w naszej kulturze wciąż mogą być popierane oczywiste nonsensy, jak pogląd Freuda, że dzieci fantazjują, czyli wymyślają sobie traumę.
DC: Czy są na świecie kultury, mające inne podejście do rodzicielstwa?
Miller: Pomimo różnorodności kultur, nadużycia na dzieciach znajdujemy niemal w każdej. Ale są takie, które się różnią. Na przykład na wyspie Malezja żyje plemię Senoi, o kulturze całkowicie wolnej od przemocy. Nigdy nie było tam wojny. Ludzie ci co rano rozmawiają z dziećmi o swoich snach z nocy i o uczuciach. Nasza kultura jest trawiona przemocą dlatego, że od początku uczymy dzieci nie czuć.
DC: Czy terapia może to zmienić?
Miller: Tak, ale tylko pod warunkiem, że dotrze ona do bólu, który blokowany jest przez poczucie winy. Taką blokadą jest na przykład przekonanie: „Ja ponoszę winę za to, co mi zrobiono.” Od kiedy odkryłam, że teoria instynktów Freuda nieprzypadkowo i nieodwołalnie ukrywa rzeczywistość wykorzystywania dzieci, zaczęłam szukać nowej formy psychoterapii, skutecznej dlatego, że opartej na całej dostępnej nam dziś wiedzy na temat nadużyć. Aż w końcu znalazłam. Zamierzam opisać ją w mojej następnej książce. Ten rodzaj leczenia pozwala, pacjentowi i terapeucie, na systematyczne kontaktowane się z ich urazami i bólem. Odbywa się to krok po kroku, bez wstrząsowego przełamywania obron, bez moralizujących i wychowujących postaw, oraz bez wtrącania ludzi w niebezpieczne stany, w których doświadczaliby chaotycznych uczuć, przywiązując się do nich.
Możemy spotkać wiele nieodpowiedzialnych i szkodzących technik oraz ich kompozycji, które nie prowadzą do systematycznej konfrontacji z przeszłością. Jedne wiodą w stronę różnych mistycznych propozycji, inne pozostawiają ludzi z otwartym i nie rozwiązanym bólem. Pacjenci ci są najpierw ofiarami nadużyć w dzieciństwie, potem swoich sposobów przetrwania, by w końcu stać się ofiarami nadużyć terapeutycznych. Próbują więc poradzić sobie sami, sięgając po narkotyki, wpadając w sidła różnych sekt i guru, czy wynajdując inne sposoby zaprzeczania rzeczywistości i zabijania bólu. Jednym z takich sposobów może być aktywność polityczna.
DC: Jakiej rady udzieliłabyś dzisiaj szkolącym się terapeutom?
Miller: Najpierw postaraj się odkryć prawdę o własnym dzieciństwie, a potem potraktuj to doświadczenie poważnie. Słuchaj pacjenta, a nie jakiejkolwiek teorii. Zapomnij o niej, bo gdy się jej trzymasz, nie jesteś wolny w słuchaniu. Nie analizuj pacjenta jako przypadku czy obiektu. Staraj się czuć i pomagaj pacjentowi czuć, zamiast mówić mu o uczuciach innych.
Dziecko potrzebuje fantazji, by przetrwać, by nie cierpieć. Dorosły – nie. Nikt nie wymyśla sobie traumy, bo nie jest to nikomu potrzebne do przetrwania. Wierz więc w to, co pacjent ci mówi i pamiętaj, że wyparta rzeczywistość zawsze jest ostrzejsza od fantazji. Bez traumy, nikt też nie potrzebuje zaprzeczania. Wielu z nas płaci za zaprzeczanie poważnymi symptomami. Badaj z pacjentem historię dzieciństwa. Terapia musi otworzyć zarówno ciebie, jak i jego, na odczuwanie doświadczeń z całości życia. Musi zbudzić ze snu.
Tragedią jest trafić na terapię i zamiast pomocy zaznać jeszcze większego zamętu. Przechowuję list od siedemdziesięciodziewięcioletniej kobiety, która pisze do mnie:
„Czterdzieści lat życia straciłam na chodzenie do psychoanalityków. Ośmiu. Dopiero po lekturze twoich książek pierwszy raz przestałam czuć się winna temu, co mi zrobiono. Zawsze starałam się dostosować. Analitycy to bardzo mili ludzie. I chcieli mi pomóc. Ale nigdy nie mieli wątpliwości, że moi rodzice byli dla mnie dobrzy. Dziś jestem taka wdzięczna, że od kiedy zaczęłam czytać twoje prace, nie czuję tego ciężaru winy. Dziś widzę, jak oni wszyscy strasznie mnie nadużyli. Najpierw rodzice, a potem ci analitycy, którzy wbijali mnie we wstyd, że jestem zła, i w poczucie winy.”
Te wglądy pochodzą od prawie osiemdziesięcioletniej kobiety! Zamyka ona swój list cytując końcowe zdanie z mojej książki „Dla twojego własnego dobra”: „Gdyż duch ludzki jest ze swej istoty niezniszczalny, a jego zdolność do podnoszenia się z popiołów trawa tak długo jak długo ciało jest zdolne oddychać.”
DC: Czy przemoc w telewizji dotyka dzieci?
Miller: Dzieci, które były i są naprawdę kochane, nie będą gustować w takich filmach i programach, ani nie są nimi zagrożone. Ale dziecko, które było ranione i poniżane – choćby w szkole, niekoniecznie przez rodziców – szuka tego materiału. Szuka obiektów, na które mogłoby skierować swoją nienawiść i zemstę. Jest oczywiście na świecie masa ludzi, którzy zbijają majątek na cierpieniach dzieci. Ale przemoc nie pochodzi z filmów w telewizji. Jej źródła są dużo głębsze. Chronione i kochane dzieci nie stają się mordercami. Nie znalazłam ani jednego człowieka, który biłby dzieci nie będąc samemu bitym w dzieciństwie.
DC: Dlaczego przemoc odradza się w każdym nowym pokoleniu?
Miller: Jeśli się cofniemy wystarczająco, zobaczymy, że każdy krzywdziciel sam doznał krzywd. Ale w większości przypadków nie usłyszysz o tym od niego, ze względu na zaprzeczanie. Jeśli pójdziesz do więzienia i zapytasz mordercę, jakie miał dzieciństwo, odpowie: „O, całkiem niezłe. Mój ojciec wprawdzie był surowy i karał mnie, bo byłem zły, ale matka była całkiem miłą kobietą.” To jest problem: nie możesz odkryć prawdy, gdyż sam gwałciciel, morderca czy inna dana osoba, zrobi wszystko, by ochronić cię przed obrazem jej okrutnego dzieciństwa, jakie miała w istocie. Sama go nie widzi. A ponieważ nie jest w stanie znieść tego bólu, to aby nie czuć tego, co czuła w dzieciństwie, gwałci, zabija lub w inny sposób niszczy ludzi.
DC: Czy uważasz, że dziecko może zostać nadużyte jeszcze w łonie matki?
Miller: Oczywiście, że tak. Każde dziecko ma swoje własne doświadczenia. Niektóre z nich to męczeństwo od samego początku. Na przykład dziecko, które urodziło się z trzema wrzodami. Zmarło. Matka miała piętnaście lat. Była bita w czasie ciąży i przyjmowała narkotyki. Nikt nie wie dobrze, co musiało przejść to maleństwo w jej łonie. Tak bardzo tkwimy w ignorancji, że zwyczajnie nie chcemy tego wiedzieć.
Słyszałaś pewnie o szkole McMartin w Los Angeles? Ponad trzysta dzieci zostało tam wykorzystanych seksualnie, tyle otrzymano doniesień. Przez siedem miesięcy prawnicy przesłuchiwali dzieci, wypytując, co i jak im tam robiono. Te przesłuchania były dla małych ofiar psychiczną torturą. Niektóre z nich mówiły, że musiały pomagać w zabiciu jakiegoś dziecka. Dorośli zbadali, że to nie była prawda, więc nazwali ofiary kłamcami. W rezultacie zwolniono pięcioro z siedmiorga oskarżonych napastników seksualnych. Lecz oczywiście był to dziecięcy symboliczny przekaz: „Kiedy zgodziłem się na wykorzystanie seksualne, zabiłem dziecko w sobie.”
Chcę pokazać, w jaki sposób społeczeństwo reaguje na dziecięce doniesienia. Wykorzystanie seksualne dziecka oznacza zabicie w nim jego duszy. Ponieważ nie umiemy zrozumieć symbolicznego języka dziecka, więc mówimy, że ono kłamie. Wtedy wykorzystujące je osoby odchodzą wolne, a my myślimy, że wszystko jest w zgodzie z prawem. Problem tkwi w tym, że dziecko chroni swojego oprawcę. Lub czasem sprawca w zeznaniach dziecka jest zamieniany na jakąś inną osobę. Może to wyglądać tak: „Boję się listonosza, bo on był dla mnie niedobry.” Rodzice tymczasem są pewni, że listonosz nie miał żadnego fizycznego kontaktu z ich dzieckiem. Jednak za „sfabrykowaną” postacią kryje się dziadek, ojciec lub wujek. „Kłamstwo” takie służy ochronie bliskiej osoby przy jednoczesnym wyrażeniu lęków. Dorośli traktują to jednak jako przykład niewiarygodności dzieci. Ale historia nie jest wymysłem; stoi za nią prawdziwe zdarzenie.
DC: Czy społeczeństwo może nauczyć się odcyfrowywania języka dzieci?
Miller: Mam taką nadzieję. W przeciwnym razie popełnimy zbiorowe samobójstwo za pomocą medycznych technologii. Język dziecka jest często bardzo przejrzysty, ale to my odmawiamy słuchania i rozumienia przekazu. Dzięki technologii szpitalnej, dzieci mogą przeżyć skrajnie okrutne nadużycia od swych pierwszych chwil, ale wykorzystanie jest przechowywane w umyśle i stamtąd działa aktywnie na całe życie. Dlatego matka maltretująca swoje niemowlę może, bez jakiejkolwiek wiedzy czy świadomego wspomnienia, powtórzyć dokładnie te same zachowania, jakich ofiarą sama padła w niemowlęctwie. Zmagazynowane w jej ciele wspomnienia zmuszają ją bowiem do powtarzania identycznej traumy.
Jeśli dziecko otrzyma ciepłe ramiona osoby, która je pocieszy i powie mu nimi, że szok porodu się skończył, skończy się on także w jego głowie. Inaczej będzie ono całe życie oczekiwało powtórzenia tego szoku. Pierwsza lekcja, jaką odbieramy na ziemi, mówi nam, że jesteśmy sami, w niebezpiecznym otoczeniu, i nikt nie dostrzega naszego bólu. Ta sytuacja jednak zmieni się radykalnie, gdy dopuścimy do naszej świadomości fakt, iż noworodek jest w pełni czującym i niesamowicie wrażliwym człowiekiem.
Często dziecko przychodzi na świat po ciężkich zmaganiach, a my nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebuje ono natychmiastowego pocieszenia w ramionach matki. Stosujemy więc leki, hospitalizacje i wysoko zaawansowane technologie, myśląc, że to jest dla niego dobre, ponieważ sami mieliśmy podobne przeżycia po narodzeniu, więc oderwanie od matki uważamy za normę. Dramat, jaki naprawdę rozgrywa się wtedy w noworodku, większości ludzi kompletnie nie interesuje. Dlatego udzielam tego wywiadu.
DC: Co chciałabyś robić w życiu dalej?
Miller: Chciałabym wspierać ludzi, którzy decydują się konfrontować z prawdą o wykorzystywaniu dzieci. Dostałam list od pewnego terapeuty dziecięcego z Kalifornii. Pracował jako konsultant w jednej ze szkół. Jedna z dziewczynek opowiedziała mu o „gorącej celi” (hot box) w szkole – ciasnym pomieszczeniu bez okien, gdzie zamykano dzieci za karę. Uwierzył jej i przeprowadził śledztwo, ale gdy napisał raport, wyrzucono go z pracy. Mimo to terapeuta ten prowadził dalej swoje śledztwo, odkrywając podobne „gorące cele” w innych szkołach.
Gazety rozpisały się o tym przypadku, a głos terapeuty, jak i jego doświadczenie, zostały dostrzeżone. Dziękował mi w liście, bo działając cały czas czuł się wspierany przez moje książki. Przykład ten pokazuje, że jedna osoba może uświadomić społeczeństwu, że metody nigdy wcześniej nie kwestionowane, są w istocie niszczące. Każdy obrońca dziecka ratuje życie. Obrońcyi ci mówią, że zbrodnia jest zbrodnią i nie tuszują prawdy nazywając ją „ambiwalentną miłością rodzica.”
Empatyczni, oświeceni świadkowie mogą uchronić dziecko przed staniem się przestępcą. Uczy się ono od nich rozpoznawać okrucieństwo, odrzucać je, bronić się przeciw niemu, jak i nie zadawać go. Doświadczenia dowodzą, że stosując kary, nikogo nie da się czegoś nauczyć. Poza tym, że uczą, jak unikać kary kłamiąc i jak karać własne dzieci w dwadzieścia czy trzydzieści lat później. A mimo to ludzie wciąż wierzą, że kary są skuteczne.
DC: Czy możesz zmienić to przekonanie?
Miller: Mam nadzieję, że tak, przynajmniej częściowo. Moje życie i praca od lat skupia się na problemie wykorzystywania dzieci i pytaniu, w jaki sposób to, czego się nauczyłam, mogę przekazać inny profesjonalistom, rodzicom i ludziom odpowiadającym za prawo i przepisy. Nie jest to łatwe, gdyż większość ludzi nauczyła się od początku życia, że dziecko należy karać i bić, aby stało się dobre, ludzkie, uczciwe i tolerancyjne – czyli takie, jakimi myślą, że są, jego znęcający się wychowawcy, rodzice, księża i inni ludzie z otoczenia.
W Anglii, gdzie brałam udział w kliku audycjach radiowych, prowadzący często mówili: „Piszesz o poważnych formach przemocy, brutalności i nadużyć w rodzinach, ale są przecież inne, łagodne metody – klapsy, zamykanie lub krzyki.” Zarzekali się, że te formy sprawowania władzy nie są szkodliwe, argumentując tym, że sami byli bici w dzieciństwie, a nie stali się hitlerowcami.
Uważam to za moje zadanie powtarzać bez końca, że każdy rodzaj bicia, zamykania, klapsów i krzyku jest poniżaniem dziecka i powoduje w nim poważne szkody na całe życie. Dziecko może uniknąć stania się przestępcą, jeśli uda mu się spotkać choć jedną osobę, która nie będzie dla niego okrutna i która może okazać mu, że go lubi i rozumie. Doświadczenie miłości, współczucia czy sympatii pomoże mu zobaczyć okrucieństwo takim, jakie jest.
Dzieci, którym brak takich doświadczeń, gdyż nie spotkały w swoim otoczeniu żadnego współczującego świadka, będą postrzegać znęcanie się jako normalny sposób traktowania innych, a więc przekazywać dalej to traumatyczne brzemię. Będą stawać się nowymi Hitlerami, Eichmanami, Pol-Potami czy dołączać do milionowych rzesz ich naśladowców, którzy w dzieciństwie nie zaznali niczego poza okrucieństwem.
DC: Więc jak to właściwie jest z tymi łagodniejszymi metodami, jak klapsy, krzyki i poniżanie słowne?
Miller: Tragedia polega na tym, że ludzie traktowani w ten sposób – nawet jeśli daleko im do Hitlera – udają, że taki rodzaj wychowywania był konieczny. Zastrzegają sobie w ten sposób prawo robienia tego samego swoim dzieciom i stawiają opór inicjatywom wprowadzenia prawa zakazującego bicia dzieci. W Wielkiej Brytanii udało się takie prawo wprowadzić dopiero w 1986 roku i uważam to opóźnienie za jedną z konsekwencji tego procederu.
Ignorancja naszego społeczeństwa jest wynikiem nadużyć. Byliśmy karani klapsami i staliśmy się ślepi jak Edyp. Musimy jednak przejrzeć, aby dać własnym dzieciom szansę wzrastania w większej odpowiedzialności i świadomości niż ten, jaki był dostępny naszemu pokoleniu – pokoleniu, które zajmuje się produkcją bomb jądrowych.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:12    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Najgoręcej bronione opinie to najczęściej nie te, które uznajemy za najsłuszniejsze, lecz te, które najbardziej zgadzają się z naszym systemem przekonań nabytym w wyniku wychowania. Tworząc dogmaty z tych fałszywych przekonań jednostka broni się przed swoim własnym bolesnym przebudzeniem." - A. Miller

Praca naukowa Alice Miller poświęcona jest wykryciu przyczyn powstawania ukrytych pokładów agresji w ludziach, które później każą im szukać w bliższym i dalszym otoczeniu "wrogów", bo muszą w końcu znaleźć ujście.

Z drugiej strony jej twórczość spotyka się z małym zainteresowaniem w naszym kraju (jest naszą rodaczką), a szkoda. Być może to właśnie nasza tradycja kulturowa przyzwalająca na różne formy przemocy wobec najmłodszych jest jedną z przyczyn odrzucenia (niezrozumienia?) jej dzieł.


Dzieła wydane po polsku (na podst. Wikipedii)

* Bunt ciała, przekład Anna Gierlińska, wyd. Media Rodzina 2006, 160 stron, 145x205 mm, miękka okładka, ISBN 83-7278-142-7

Opis Wydawcy: Najnowsza książka Alice Miller po raz kolejny burzy społeczne stereotypy dotyczące powiązań między metodami wychowawczymi w dzieciństwie a późniejszym losem krzywdzonych dzieci.

Analizując biografie znakomitych artystów i przypadki własnych klientów, dostrzega, jak destrukcyjną więzią jest związek dziecka, a później dorosłego człowieka z rodzicami, którzy maltretowali go w dzieciństwie.

Utrzymywanie takiej relacji, opartej na iluzjach i niespełnionych oczekiwaniach wobec rodziców, odbywa się kosztem zdrowia dziecka, a później dorosłego, bowiem ciało buntuje się przeciwko wymuszonym uczuciom, jak miłość czy wdzięczność.

Uświadomienie sobie strachu przed rodzicami i zrozumienie własnych, prawdziwych uczuć może pozwolić na uwolnienie się od niszczących więzi i wykorzystanie tłumionych sił witalnych na rozpoczęcie pełnego i szczęśliwego życia.

* Dramat udanego dziecka, przekład Natasza Szymańska, wyd. Media Rodzina 2007, 108 stron, 145x205 mm, miękka okładka, ISBN 978-83-7278-236-6

Opis Wydawcy: Książka po raz pierwszy ukazała się w 1979 roku i cały czas uznawana jest za najgłośniejszy bestseller Alice Miller. Jest to niezwykle poruszające studium dyskretnej toksyczności rodziców i opiekunów, którzy swoim dzieciom zapewnili [pozornie] szczęśliwe dzieciństwo w pędzie do doskonałości i nieustannych sukcesów. Czy odkrywając zranienia, których doświadczyliśmy w dzieciństwie, zdołamy dotrzeć do naszego prawdziwego Ja? Czy kiedykolwiek potrafimy w pełni wyzwolić się od iluzji, którymi wypełnione jest życie każdego z nas? Czy odkryjemy siebie, by w ten sposób zyskać nową, pełną wolności przestrzeń? To jedyna droga do odzyskania utraconej integralności i skorygowania postawy wobec siebie i życia.

* Gdy runą mury milczenia (wcześniejsze tytuły: Pamięć wyzwolona, Mury milczenia), wyd. Media Rodzina 2006, 111 stron, 144x205 mm, miękka okładka, ISBN 83-7278-142-5

Opis Wydawcy: Zależność małego dziecka od rodziców, jego zaufanie do nich, jego potrzeba otrzymywania i dawania miłości nie mają granic. Zdradę tej tęsknoty, wykorzystywanie zależności i zaufania dziecka - czyli to, co powszechnie nazywa się wychowaniem - Alice Milier potępia jako działanie przestępcze, powodowane ignorancją i niechęcią do zmiany.

Jakie tragiczne następstwa może mieć taka obłuda, pokazuje autorka światowego bestselleru "Dramat udanego dziecka" na przykładzie tyrana Nicolae Ceausescu, który swoje wyparte doświadczenia z dzieciństwa, swój tragiczny los zgotował też milionom ludzi, przedstawiając swoją działalność jako zbawienną dla Rumunii. Nadzieją dla dorosłych, którzy cierpią z powodu wypartych urazów dzieciństwa lub są sprawcami cierpienia innych ludzi, jest dostrzeżenie przez nich samych i przez społeczeństwo sygnałów informujących o ich tragedii - dopiero wtedy mury milczenia ukrywające cierpienia dziecka zostaną na zawsze zburzone.

* Ścieżki życia, wyd. Media Rodzina 2000, 150 stron, 145x205 mm, miękka okładka, ISBN 83-7278-008-0

Opis Wydawcy: Jaki jest wpływ pierwszych doświadczeń cierpienia i miłości na późniejsze życie człowieka i jego współżycie z innymi ludźmi? To pytanie przewija się niczym nić Ariadny przez siedem fikcyjnych historii, z których każda rozgrywa się w swoim własnym świecie. Autorka przedstawia ludzi, z których wielu cierpiało w dzieciństwie z powodu przymusu milczenia i samotności. Jako osoby dorosłe ludzie ci, mimo tęsknoty za prawdziwym porozumieniem, trafiali ciągle w ślepą uliczkę wewnętrznej izolacji. Dzięki spotkaniu wrażliwych ludzi, którym dane było szczęście dorastania w atmosferze miłości i szacunku, zrozumieli, że mogą zmienić swoje życie.

Alice Miller szeroko omawia dynamikę nienawiści i emocjonalne podłoże ludobójstwa. Autorka jest zdania, że nienawiści i przemocy będzie można zapobiec, jeśli przestaniemy ignorować ich korzenie tkwiące we wczesnym dzieciństwie. Z zapierania się własnego, doświadczonego w przeszłości cierpienia rodzi się nienawiść wymierzona w niewinnych ludzi. Nowe, jednoznaczne ustawy chroniące prawa dziecka, i zakazujące stosowania przemocy wobec dzieci, mogłyby zapobiec dopuszczaniu się aktów przemocy przez osoby dorosłe, co w rezultacie zapewniłoby społeczeństwu lepszą ochronę niż więzienia.

* Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii, wyd. Media Rodzina 2000, 282 strony, miękka okładka, ISBN 83-85594-83-3

Opis Wydawcy: W Zniewolonym dzieciństwie Alice Miller demaskuje mechanizm przemocy obecny w metodach wychowawczych stosowanych wobec naszych rodziców i dziadków (tzw. czarna pedagogika), który również dziś nie budzi wątpliwości w wielu krajach świata. Analizując dzieciństwo pewnej narkomanki (Christiany F.), pewnego przywódcy politycznego (Adolfa Hitlera) i pewnego dzieciobójcy (Jürgena Bartscha), którzy jako dzieci padli ofiarą niegodziwości i licznych upokorzeń, autorka kreśli sugestywny obraz zniszczeń, jakich dokonuje w człowieku przemoc, i wynikających stąd zagrożeń społecznych. Póki cała ludzka społeczność nie zda sobie sprawy z faktu, że codziennie popełnia się niezliczone morderstwa duchowe na dzieciach, morderstwa, od których skutków cierpieć będzie cała ludzkość, będziemy błądzić w ciemnym labiryncie - mimo wszystkich podejmowanych w najlepszej wierze planów rozbrojeniowych.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:15    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ZAKAZANA WIEDZA
(fragment)

TEORIE-TARCZE

Najgoręcej bronione opinie to najczęściej nie te, które uznajemy za najsłuszniejsze, lecz te, które najbardziej zgadzają się z naszym systemem przekonań nabytym w wyniku wychowania. Tworząc dogmaty z tych fałszywych przekonań jednostka broni się przed swoim własnym bolesnym przebudzeniem. Freudowskie teorie dotyczące dziecięcej seksualności, kompleksu Edypa i instynktu śmierci pełnią tę samą rolę. Na podstawie swych badań, w części opartych na hipnozie, Freud odkrył, że jego wszystkie pacjentki i wszyscy pacjenci byli dziećmi maltretowanymi i opowiadali swoje historie w języku symptomów (S.Freud, 1896). Ogłaszając wyniki swych odkryć w środowisku psychiatrycznym w 1896 Freud znalazł się całkowicie sam ze swoją wiedzą, której żaden z jego kolegów, specjalistów w tej dziedzinie, nie podzielał. Nie potrafił długo wytrzymać tej izolacji. Parę miesięcy później, w 1897 roku, zakwalifikował opowiadania swych pacjentów o wykorzystaniu seksualnym jako czyste fantazje wynikające z pierwotnych potrzeb popędowych. Uśpienie ludzkości, nagle gwałtownie zachwiane, mogło trwać sobie dalej.

Każdy, kto konfrontowany jest z faktem maltretowania dzieci i widzi u innych rozmiar wyparcia i zaprzeczenia tamtej rzeczywistości, jest wstrząśnięty, gdyż nasuwa się wtedy pytanie: „A jak było ze mną?”. Jeśli osoby, które z cała pewnością były ofiarami najstraszniejszego traktowania mogły to stłumić w takim stopniu to na jakiejś podstawie ja mogę mieć przekonanie, że pamięć mnie nie myli? Pytanie to nasunęło się również Freudowi, gdy był jeszcze podatny na pytania i nie uzbroił się w swoje teorie by się przed tą niewiadomą bronić. Wziął pod uwagę przeróżne hipotezy, między innymi gwałtownie oskarżał ojca, co widoczne jest w jego liście do Fliess’a:

„Niestety, mój własny ojciec należał do takich perwersyjnych osobników i stał się przyczyną histerii mojego brata oraz niektórych moich młodszych sióstr. Częstość tego typu relacji często dawała mi do myślenia” (list 120, w S.Freud, 1986, str.245).

Każdy chyba zrozumie rozmiar lęków, jakie rodziły się w nim pod wpływem podobnych oskarżeń w stosunku do własnego ojca. Myśli te miały na pewno dużo bardziej niebezpieczny wydźwięk sto lat temu. Być może Freud znalazłby w sobie siłę by zweryfikować te hipotezy na temat ojca gdyby był w jego otoczeniu ktokolwiek, kto by go w tym podtrzymał i wsparł. Lecz nawet jego najbliższy przyjaciel, Wilhelm Fliess okazał się nieprzemakalny na odkrycia Freuda. Natomiast jego syn Robert Fliess, który stał się później psychiatrą i analitykiem, opublikował trzy dzieła, w których dostarczył bardzo ważnych informacji na temat nadużyć seksualnych dokonywanych przez rodziców na dzieciach. Trzeba było dziesięcioleci by on sam mógł się zorientować, że w wieku dwóch lat stał się ofiarą wykorzystania seksualnego ze strony swego ojca i że współgrało to bardzo ściśle z momentem, gdy Freud odwrócił się od prawdy. Robert Fliess upublicznił swą własną historię przytaczając ją w swojej książce, ponieważ był przeświadczony, że jego ojciec przeszkodził Freudowi w większym zaangażowaniu się w rozwój teorii dziecięcych traumatyzmów. To wszystko, co się wydarzyło, poza wszystkim innym, spowodowało, w ocenie Roberta Fliessa, gwałtowne poczucie winy u jego ojca (R.Fliess, 1973). Trudno jest z dystansu oceniać słuszność tego przypuszczenia.

Mamy całe mnóstwo innych możliwych wyjaśnień na temat tego, dlaczego Freud w 1897 zaparł się prawdy. Wszystkie one posiadają jeden punkt wspólny: przyczyna tego ciężkiego w skutkach posunięcia związana była z prywatnym życiem Freuda.

Możliwe, że wszystkie te czynniki grały mniej lub bardziej istotną rolę i nawzajem się uzupełniały. Cała ich skuteczności polega na przekazie: „Niczego nie będziesz zauważał”, który jeszcze dziś przeszkadza nam widzieć to, co rodzice czynią swoim dzieciom. Pomimo władzy tego przekazu znalazła się pewna liczba terapeutów, jak Sandor Ferenczi i Robert Fliess, którzy podjęli próbę wyzwolenia się spod tego zaboru. Jednakże bez poddania w wątpliwość swoich rodziców, bez lęków i cierpień, jakie wywołuje odrzucenie naszych iluzji, bez pomocy i wsparcia innych, którzy również chcieliby przezwyciężyć swoje zaślepienie lub już im się to udało, nie ma szansy osiągnąć tej autonomii i jasności spojrzenia. Właśnie dlatego w gruncie rzeczy nie jest niczym dziwnym, że Zygmunt Freud uległ przed stu laty temu przekazowi, swojemu lękowi i swojemu wyparciu.

Wilhelm Reich, nieco później, zrobił to samo: opracował teorię umożliwiającą mu obronę przed cierpieniem dziecka, jakim niegdyś był, dziecka poddanego bardzo wcześnie ciągłym nadużyciom seksualnym. Zamiast odczuć ból bycia zdradzonym przez dorosłych, do których miał zaufanie i od których musiał zaznać coś, przed czym nie mógł się obronić, Reich podtrzymywał całe życie, aż do osiągnięcia stanu psychozy: „chciałem tego, to było to, czego potrzebowałem i czego potrzebuje każde dziecko”.

Całe nasze zrozumienie dla Reicha i Freuda nie musi nam przeszkadzać w zdaniu sobie sprawy, że swoją teorią popędów Freud uczynił ludzkości wiele zła. Zamiast zająć się na poważnie swoją rozpaczą zabezpieczył się przed jej odczuwaniem za pomocą teorii popędów. Chociaż utworzył on szkołę i przekształcił swoje tezy w dogmaty to jednak dokonał instytucjonalizacji zaprzeczenia, co nadało kłamstwom pedagogiki naukowe uprawomocnienie. W efekcie freudowskie dogmaty pokryły się z rozprzestrzeniającą się koncepcją, że dziecko jest z natury swej złe i dorosły musi je kształtować poprzez wychowanie. Ta nieprawdopodobna zgodność z pedagogiką przysporzyła psychoanalizie wielkiego prestiżu w społeczeństwie i fałsz tych dogmatów pozostał długo niezauważony.

Teorie te znajdują w pedagogice takie wsparcie, że nawet ruchy kobiece nie dostrzegły zafałszowania prawdy. W ten sposób teoria popędów mogła być uznawana nawet przez zaangażowane kobiety za postęp a nie za zaprzeczanie prawdzie o maltretowaniu dzieci.

Wiele osób uważa, że jeśli niektórzy psychoanalitycy są odcięci od rzeczywistości to nie należy tego przypisywać Freudowi, który był w końcu genialnym odkrywcą. Mniej więcej to samo mówi się o Jungu - ojcowie są idealizowani kosztem swoich „synów” i „córek”. Lecz to nie oni wymyślili psychoanalizę, to „ojciec”, który z zaprzeczania prawdzie uczynił dogmat utrudnił swoim „synom” i „córkom” zrobienie użytku z oczu i uszu. Mieli oni niewielką szansę by obalić te twierdzenia przy pomocy swoich doświadczeń gdyż dogmatów się nie obala. Dogmat przeżywa lęk, jaki mają jego adepci nie mogąc być członkami grupy. Czerpie swoją siłę z tego lęku i ta właśnie władza sprawia, iż mężczyźni i kobiety mogą ”pracować” trzydzieści do czterdziestu lat, codziennie, z pacjentami, nie zdając sobie sprawy, że Ci są ofiarami maltretowania w dzieciństwie, zaś sami pacjenci również nie mają dostępu do swojej prawdy.

Gra polegająca na słowach, skojarzeniach i spekulacjach, których bazą są „fantazje” pacjentów oraz brak zainteresowania tym, co jest pod spodem, rzeczywistością dzieciństwa, sprawia, że rezultatom nie tylko brak precyzji, lecz i niezbędnej wiarygodności; są nie do zweryfikowania.

Uważam, że stworzenie dogmatu z teorii popędów powinno być zarzutem postawionym samemu twórcy psychoanalizy. Kiedy człowiek definiuje jako wielkie odkrycie naukowe coś, co jest odmową zobaczenia prawdy i tworzy szkołę, która utrzymuje swych uczniów w zaślepieniu, nie chodzi tu już jedynie o sprawę osobistą. Jest to zamach przeciw dobru ludzkości, nawet jeśli jest on nieświadomy. Czy byłoby to możliwe gdyby ludzie byli świadomi swojej sytuacji, swojej historii i swojej odpowiedzialności?

Przez ostatnie lata nauczyłam się więcej niż przez resztę mojego życia na temat sytuacji dziecka na łonie współczesnego społeczeństwa i na temat blokad myślowych i uczuciowych u osób posiadających wykształcenie psychoanalityczne. Blokady te sprawiają, że pacjenci poddawani są długiemu leczeniu, które jedynie wzmacnia ich dziecięce poczucie winy, co może tylko skutkować depresją. Najłatwiejszym wyjściem z chronicznych stanów depresyjnych jest decyzja o staniu się psychoanalitykiem. Wyparcie, wzmocnione przez teorie chroniące przed prawdą może być wtedy nadal podtrzymywane - tym razem ze szkodą dla innych.

Psychoanaliza określana jest, niesłusznie, jako „postępowa” i „rewolucyjna” i trzyma się ona tych określeń jak swoich dogmatów. Młody człowiek nie zaakceptowałby dzisiaj gdyby jego stuletni przodek mówił mu, co jest postępem. Tymczasem pozwala by mu to mówiono ustami jego psychoanalityka w imieniu Freuda, nie zauważając zupełnie, że tym samym podtrzymuje postawy liczące sobie sto lat i nigdy niepoddane rewizji, gdyż dogmatów się nie modyfikuje. Poprzez wpływ psychoanalityka na jego pacjentów działanie tych dogmatów rozprzestrzenia się poza środowiska specjalistów utrudniając dostęp do prawdy.

Często słyszę, że psychoanalizie zawdzięczamy odkrycie złego traktowania dzieci. Podobne pomyłki pozwalają zmierzyć zamęt panujący w tym zakresie, gdyż psychoanaliza zahamowała jeszcze bardziej dostęp do prawdy i do wiedzy. Nie jestem zdziwiona tym zamieszaniem: sama poświęciłam wiele czasu by to odkryć. Oczywiście nie wierzyłam w dogmaty, lecz nie potrafiłam zrozumieć funkcji, jaką miały one pełnić: nie rozumiałam, że uniemożliwiały one potraktowanie poważnie nowych faktów i uznanie wcześniej popełnionych błędów.

Wśród licznych listów, jakie dostaję i które to stwierdzają znajduje się jeden list od znanego analityka piszącego, że przez czterdzieści lat swej praktyki psychoanalitycznej nieomal nie spotykał ofiar wykorzystania seksualnego. Kilka kobiet wprawdzie wspomniało coś o agresji seksualnej, lecz „okazało się” podczas pracy analitycznej, że chodziło, o wynikające z dziecięcej potrzeby fantazje uwiedzenia ojca i doprowadzenia do aktu seksualnego by następnie wykorzystać to przeciwko matce. Opierając się na autorach psychoanalitycznych, jak Fenichel i Nurnberg, autor listu twierdził, że każde dziecko znajdywałoby przyjemność w relacjach seksualnych z rodzicami gdyby tylko kazirodztwo nie było zakazane. Poczucie winy i nerwica pojawiały się jedynie dlatego, że normy społeczne zakazują tego typu stosunków i właśnie ten zakaz stanowi problem. List ten, oraz wiele innych, jakie dostałam, ukazują z przerażającą jasnością dokąd może doprowadzić klasyczna psychoanaliza, jeśli chodzi o zaprzeczanie prawdzie. Jeśli wierzyć twórcy psychohistorii, Lloyd’owi de Mause, już w 1986 roku oceniano, że ponad połowa kobiet amerykańskich przeżyła nadużycia seksualne w dzieciństwie. (L. de Mause. 1987)

Viviane Clarac opowiada w swojej książce (1985) jak w wieku pięciu lat została zgwałcona przez swego ojca, dyplomatę wysokiego szczebla, który następnie nadużywał jej seksualnie przez kolejnych dziesięć lat. W wieku dwudziestu pięciu lat, nie mogąc dłużej nieść samotnie tego sekretu, udała się do centrum dla zgwałconych kobiet. Osoba, która ją przyjęła próbowała jej wytłumaczyć, że „stosunki kazirodcze” są częste i że nie musi ona odczuwać wstydu z powodu swej przyjemności. Cała nadzieja na bycie zrozumianą zawaliła się u niej w wyniku tej rozmowy. Umówiła się na kolejne spotkanie, lecz nigdy tam nie wróciła. Po co miałaby wracać? Jednakże wiele kobiet wraca i pozwala by wprowadzano zamęt w ich życie.

Nie wiem dlaczego terapeutka ta wybrała taką formułę, która maskuje poważne nadużycie dokonane na dziecku i zwodzi ofiarę. Nie wiem jakie czynniki osobiste czynią ją ślepą lecz wiem dlaczego nie może ona ich odkryć i skąd bierze się u niej taka postawa. Znam te zasady dzięki mojej własnej edukacji i dzięki psychoanalitycznemu wykształceniu; rodzice zawsze byli niewinni. Ten punkt widzenia jest tak mocno zakotwiczony w umysłach, że wiele osób nie widzi jasno konsekwencji, jakie może mieć dla ofiary fakt, że nadużycie władzy, zdrada, a nawet gwałt zostają zakwalifikowane jako normalne „relacje” lub fantazje. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie horroru, jakiemu poddane bywają codziennie dzieci. Freud skutecznie zamknął drzwi przed uświadomieniem sobie przez społeczeństwo jak bardzo krzywdzone są dzieci i tak sprytnie schował do nich klucze, że trudno było je odnaleźć przez kilka pokoleń. Jeszcze dziś trudno znaleźć freudystów gotowych powiedzieć: „Jak można było nie dostrzec tego przez tak długi czas? Przez sto lat słuchaliśmy osób będących maltretowanymi dziećmi i jedynie wzmacnialiśmy w nich tłumienie prawdy. Chciały one wierzyć, że nic je nie spotkało i wolały utrzymywać swoje symptomy. Staliśmy się poplecznikami kłamstwa!” Zamiast tego wszyscy oni chórem powtarzali to samo: „Freud nigdy nie zaprzeczał, że poza fantazjami o wykorzystaniu seksualnym może istnieć rzeczywiste wykorzystanie, lecz jego ofiary rzadko przychodzą do psychoanalityka”. Niestety, przychodzą! Przychodzą masowo i zostają. Zostają długo i drogo płacą za nie odkrytą prawdę i za to, że ich rodzice zostaną oszczędzeni. Wyciągają się na kozetce, cztery razy w tygodniu, opowiadają wszystko, co przychodzi im na myśl i oczekują cudu, który nie nadchodzi i nigdy nie nadejdzie gdyż mógłby on nadejść jedynie z prawdą a właśnie prawda jest zakazana. Pewna siedemdziesięciodziewięcioletnia kobieta z USA napisała do mnie, że z powodu poważnych depresji była przez 40 lat w analizie u ośmiu różnych analityków. Dopiero czytając moje książki zrozumiała, że była poważnie nadużyta w swoim dzieciństwie. Żadna z analiz nie pozwoliła jej tego odkryć. Analitycy szukali przyczyn okrucieństwa rodziców w życiu popędowym pacjentki i wszyscy stawali w obronie rodziców. Osoba ta cytowała ostatnie zdanie z mojej książki Am Anfang war Erziehung, 1980 (To dla twojego dobra): „Dusza ludzka jest praktycznie niezniszczalna i szansa na przywracanie jej do życia istnieje tak długo jak długo żyje ciało”, i dodała: „Od czasu jak pozbyłam się poczucia winy po raz pierwszy czuję się naprawdę żywa, i odtąd nie zadaję sobie gwałtu zmuszając się do przebaczenia zaznanych okrucieństw.”

Teoria popędów i poważne konsekwencje, jakie za sobą pociągnęła jest tylko jednym z wielu przypadków zaprzeczania rzeczywistości. Społeczeństwo zawsze chciało ochronić się przed wiedzą na temat maltretowania dzieci. W XVIII wieku było przez pewien czas modne spisywanie autobiografii. To, czego dowiadujemy się z tych opowieści o dzieciństwie jest przerażające. Jest również znaczące, że moda ta szybko przeminęła i została zastąpiona przez dzieła z dziedziny psychologii i socjologii, a przede wszystkim przez zwodnicze i destrukcyjne teorie pedagogiczne. Pedagog Carl-Heinz Mallet w swej pasjonującej książce opublikowanej w 1987 studiuje całą serię tekstów pedagogicznych by wykryć kryminalne efekty tych teorii. Wiele z tego, co każemy wycierpieć naszym dzieciom byłoby do uniknięcia gdyby społeczeństwo: dorośli, rodzice, lekarze, nauczyciele, pracownicy socjalni i inne osoby były lepiej poinformowane o następstwach maltretowania i o sytuacji krzywdzonego dziecka.

Był to dla mnie moment przełomowy i wielki zwrot w moim życiu, gdy zorientowałam się, że teorie psychoanalityczne również uniemożliwiają propagowanie tej informacji i mają swój udział w tym, że krzywdzenie dzieci tak często nie jest ujawniane.

Argumentacja Freuda nigdy nie osiągnęłaby takiego wielkiego sukcesu gdyby większość ludzi nie dorastała w podobnych warunkach. Jego uczniowie być może mogliby wcześniej zorientować się, że to, co wydawało się argumentem jednak zupełnie nim nie było. Gdy Freud napisał, że wydaje się wręcz nieprawdopodobne by perwersyjni ojcowie byli aż tak liczni i uznał za fantazje relacje swoich pacjentek, nie było to logiczne rozumowanie, lecz raczej dziecinne zaprzeczanie rzeczywistości, które można zreasumować i zawrzeć w stwierdzeniu: „Mój tatuś, którego kocham, jest duży i dobry, on nie mógłby zrobić nic złego, bo to by było dla mnie niepojęte, bo, żeby żyć, potrzebuję wierzyć, że on mnie kocha, chroni i nie maltretuje i że jest świadomy swojej odpowiedzialności.”

Wystarczy nieco poznać rodziny, w których dzieci są wykorzystywane seksualnie by wiedzieć, że ojcowie tych rodzin niekoniecznie wyglądają na zboczeńców. Ich zboczenie ogranicza się często do własnej rodziny. Tak więc jedynie pedofile bez dzieci karani są przez społeczeństwo.

Przekonanie, że dzieci stanowią własność swoich rodziców sprawia, że najbardziej nienormalne, absurdalne i zboczone zachowania wewnątrz rodziny trwają i burzą życie jej członków gdyż nikt tego nie może spostrzec. Wykorzystana seksualnie dziewczynka, która z rozpoznaniem schizofrenii trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie psychiatra traktuje ją dużymi dawkami leków by była jeszcze mniej świadoma niż przedtem nigdy się nie dowie, że przyczyną jej stanu jest ojciec, którego zachowania doprowadziły ją do szaleństwa. Aby osłonić wizerunek ojca, aby zachować wizję wspaniałego dzieciństwa, nie powinna poznawać prawdy. Ona sama woli „stracić” rozum.

Przed publikacją mojej pierwszej książki zorganizowałam konferencję na temat niezwykłych umiejętności adaptacyjnych u psychoanalityków oraz tego, co można na tej podstawie przewidzieć na temat historii ich dzieciństwa. Po konferencji zapytano mnie: „Nie sądzi pani chyba, że wszyscy psychoanalitycy byli krzywdzonymi dziećmi?” Odpowiedziałam:”Nie mogę tego wiedzieć, mogę to tylko przypuszczać. Powiedziałabym, że nie można być psychoanalitykiem od momentu, gdy uzyska się świadomość, że było się, jak wielu innych, dzieckiem maltretowanym, i nie ma już potrzeby temu zaprzeczać. Gdyż wszelkie teorie psychoanalityczne tracą wtedy cały sens.”

Moje podejrzenia się potwierdziły, gdy dowiedziałam się, że istnieją analitycy, którzy nie zachowali ani jednego wspomnienia z pierwszych siedemnastu lat życia i nie widzą w tym nic dziwnego. Pod wpływem tak masowego wyparcia własnego dzieciństwa i okresu dorastania są oni zmuszeni by robić wszystko by tak pracować z pacjentami żeby nie dopuszczać do siebie własnych wspomnień. Freud dostarczył środków by się przed tym uchronić i strapieni analitycy uciekają się do tych środków jak narkoman do swego narkotyku. Ceną tego narkotyku jest ich ślepota psychiczna.

Pewna dziennikarka opowiadała mi, że jakiś psychiatra na emeryturze, dawny szef dużego ośrodka zdrowia, powiedział jej: „Nie ma powodu by się tak ekscytować krzywdzeniem dzieci; dziecko jest w stanie przeżyć bez większych problemów to, co Pani nazywa maltretowaniem; dzieci są prawdziwymi wirtuozami przeżycia.” Co do tego ostatniego lekarz ten miał całkowitą rację, dramat polega na tym, że nie znał on na pewno ceny tego przeżycia. Nie wiedział zapewne również i tego, że sam zapłacił tę cenę i kazał ją płacić innym. Przez 40 lat leczył pacjentów i pacjentki, przepisywał im leki i szafował dobrymi radami nie starając się nigdy zrozumieć, że poważne zaburzenia psychotyczne, jakie obserwował codziennie nie były niczym innym jak tylko próbą wyrażenia, w języku symptomów, krzywdy i chaosu dzieciństwa.

Elisabeth Trube-Becker, lekarz i biegły sądowy, przyznaje (1987), zgodnie z najnowszymi badaniami, że na jeden zgłoszony przypadek wykorzystania seksualnego dokonanego na dziecku przypada 50 przypadków niezgłoszonych. Jeśli doda się do tego nadużycia fizyczne i psychiczne, które nie są natury seksualnej, dochodzimy do konkluzji, że przestępstwa popełniane na dzieciach należą do kategorii najczęściej popełnianych przestępstw. Inna konkluzja prowadzi do przerażającego odkrycia, że miliony specjalistów (lekarzy, prawników, psychologów, psychiatrów i pracowników socjalnych) zajmują się konsekwencjami tych przestępstw nie zdając sobie nawet z tego sprawy lub nie mając prawa by o tym mówić.

Gdy patrzę na to wszystko jasnym okiem mogę się tylko cieszyć, że nie jestem skazana na bycie bryłą soli, i że mam możliwość, jako jednostka należąca do współczesnego świata, obnażać niszczące i patologiczne fakty oraz zachęcać moich współczesnych do zwiększonej jasności umysłu.

Elisabeth Trube-Becker wydaje się również świadoma swoich możliwości w tym względzie. Nie obawia się jasno i otwarcie nazywać po imieniu to, z czym jest codziennie konfrontowana. Nie musi się uciekać do ciemnych teorii ani do usłużnych ideologii mających zamaskować prawdę. Pisze ona:

„ Obraz jest jeszcze ciemniejszy a sekret jeszcze lepiej ukrywany zarówno, jeśli chodzi o nadużycia seksualne jak i inne formy krzywdzenia dzieci. Na każdy przypadek seksualnego wykorzystania dziecka przypada dwadzieścia niezgłoszonych przypadków. W przypadku nadużyć dokonanych w środowisku najbliższej rodziny stosunek ten wynosi 1:50.

Książki specjalistyczne niemal nie wspominają, lub rzadko, o zamachach na dobro i bezpieczeństwo dzieci, a kiedy już o tym wspominają wydarzenie jest poczytywane jako wyjątkowe a dziecko jest przedstawiane jako uwodziciel. Autorzy odnoszą się głównie do seksualności i wyobraźni dziecka, a w reszcie do Freuda i domniemanego kompleksu Edypa, który specjaliści nieco może odsunęli z uzasadnionych powodów.

Uznaje się, że dziecko kłamie, choć dziecko w okresie przed pokwitaniem, wtedy, gdy najczęściej zostaje ofiarą wykorzystania seksualnego, nie kłamie prawie nigdy z tej prostej przyczyny, że nie byłoby w stanie wyobrazić sobie szczegółów czegoś, czego samo nie przeżyło.

Oczywiście, dziecko nie jest jednostką aseksualną. Odczuwa emocje i uczucia; jest ciekawe. Oczekuje miłości, kontaktu fizycznego, czułości. Potrzeba ciepła, bliskości i przywiązania a nawet potrzeba korzyści materialnych ze strony dziecka, nie upoważniają dorosłego do aktu seksualnego. Odpowiedzialność za to, co się wydarza jest zawsze po stronie dorosłego a nie dziecka, jak to w lipcu 1984 zasądził Sąd w Kempten. Sędzia zwrócił uwagę, na korzyść oskarżonego, że inicjatywa została podjęta „w pewnym sensie przez ofiarę, która odznaczała się przedwczesną dojrzałością” - podczas gdy chodziło o dziewczynkę siedmioletnią.

Dlaczego tak wiele przestępstw nie jest wykrywanych?

Dlaczego seksualne nadużycie popełniane na dziecku jest ciągle uznawane za coś, co spotyka się sporadycznie i nie warto się tym praktycznie zajmować?

Przyczyny tego są złożone:

1. Bardzo często ofiarą nadużycia jest bardzo małe dziecko, nadużycie zaczyna się w wieku niemowlęcym, gdy dziecko nie jest jeszcze w stanie nic opowiedzieć. Gdy ojciec dotyka części genitalnych u swych dzieci lub matka wykorzystuje dziecko do pornograficznych zdjęć, to jest to jedynie początek przemocy seksualnej, która może się ciągnąć latami i nie być odkryta. Nawet osoba niezbyt obiektywna przyzna, że takie praktyki jak wkładanie palca do waginy sześciomiesięcznej dziewczynki by sprawdzić czy „już może” jak przytacza to seria wydawnicza Seksualitat Heute” (Seksualność dziś) nie należy do wyjątków.


2. Dziecko starsze boi się wyznać prawdę, szczególnie, gdy sprawcą jest ojciec. Autorytet ojca i jego groźby uniemożliwiają ujawnienie przez dziecko osobie trzeciej tego, co się dzieje. Do kogo, zresztą może ono się zwrócić, jeśli osoba, która powinna je chronić wykorzystuje je i nadużywa jego zaufania?


3. Jeśli dziecko odważy się by ujawnić, najczęściej traktowane jest jak kłamca (90% ofiar to dziewczynki) i uznawane za stronę winną - zresztą tak odczuwa ono samo tę sytuację; małe dziewczynki traktowane są jak „małe dziwki”. Najbliższa rodzina najczęściej naciska na dziecko by wycofało ono swoje oskarżenia, strasząc je, że jeśli tego nie zrobi rodzina się rozpadnie i nie będzie już nikogo, kto zarabiałby na jej utrzymanie. W tych warunkach jest raczej rzadkością by dziecko-ofiara nadużycia miało tyle siły by mówić. Rozwijają one w sobie, ponad to, nienawiść do swego ciała czyniąc je odpowiedzialnym za to wszystko. „To wszystko wina mojego ciała. Gdybym nie miała tego ciała to tata nie mógłby mnie dotykać” (Charlotte Vale Allen, według A.Miller, 1986, str. 361-368).Nawet osoby pracujące w placówkach dla dzieci i nie mają doświadczenia w tego typu problemach oświadczają w takich przypadkach: „Dziecko musi przecież do czegoś służyć.”


4. Zachowanie matki bojącej się, że straci męża, który zapewnia rodzinie utrzymanie lub po prostu jej strach przed mężem - również grają rolę: zajmuje ona w rodzinie najczęściej pozycję podrzędną i może się zdarzyć, że niepodejrzewana nawet, co dzieje się w domu podczas jej nieobecności.


5. Gdy zasięga się porady lekarza jest mała szansa by ten był gotów uwzględnić w swej diagnostyce efekty nadużyć seksualnych. Lekarze nie domyślają się zazwyczaj wykorzystania seksualnego dokonanego na dziecku, okazują postawę niedowierzającą i nie chcą również rozpoznawać przyczyn zaburzeń zachowania, jakie z ich wynikają. Psychologowie i psychoterapeuci relegują dziecięce deklaracje w sferę fantazji, tak jak robił to Freud: „Freud przestraszył się rzeczywistości” (Miller, 1983).


6. Ogólna obojętność w stosunku do słabszego i kłopot wynikający stąd dla dorosłych, którzy nie wiedzą, jaką przyjąć postawę są również czynnikami, które hamują odkrycie prawdy. Mężczyźni mają problem z mówieniem o nadużyciu seksualnym wobec dziecka ze strachu by nie być uznanymi za domniemanych sprawców; odczuwałam to podczas wielu rozmów. Jak tylko dotknie się tego tematu reakcją jest blokada. Sam fakt uznania nadużycia seksualnego w wachlarzu możliwości jest już krępujący.


7. Gdy podjęta jest już procedura prawna często ma się wrażenie, że kazirodztwo jest czymś niezwykle rzadkim. Winny często jest traktowany z dyskrecją wręcz zaskakująca. Już nie myśli się o dziecku, które jest ofiarą. Poddaje się je wszelkim możliwym testom i badaniom i poza wszystkim innym, traktuje się je jak kogoś mało wiarygodnego. Istnieje tendencja usprawiedliwiania dorosłego - szczególnie, gdy chodzi o ojca - i obciążania dziecka, aby zminimalizować przestępstwo.


8. Uważa się, że akt przebiega bez przemocy, bez sprawcy i bez ofiary. Duża ilość dzieci poddanych aktom pedofilskim wskazuje raczej na to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem częstym, którego straszliwe efekty nie są dostrzegane. Myślę, że wynika to z tego, że przykładamy do tego zbyt mała wagę. Jest prawdą, że nadużycia seksualne, w większości przypadków, nie pozostawiają śladów fizycznych, lecz są źródłem poważnych zaburzeń emocjonalnych i psychicznych, które mogą zniszczyć poważnie resztę życia i pokazuje to również, że nadużycia seksualne, szczególnie dokonane przez ojca, nie pozostają bez konsekwencji. Lekarze i lekarscy biegli sądowi są w stanie stwierdzić czy doszło do nadużycia seksualnego dziecka jedynie w przypadku zranień organów genitalnych, ciąży, którą najczęściej się natychmiast usuwa, choroby wenerycznej, innych śladów przemocy lub w przypadku śmierci.


9. Według wielu autorów i psychoterapeutów niemieckich zachowanie małych dziewczynek bywa często prowokujące (sposób myślenia, który nie może się odnosić do niemowląt, chyba, że zarzuci im się krągłość ich pośladków lub gruchanie podczas przewijania). Panuje przekonanie, że, między innymi, dzieci, które są ofiarami nadużyć seksualnych odznaczają się nienormalnym wręcz zainteresowaniem dla seksualności są małymi, powabnymi i ponętnymi uwodzicielami. Sprawca czynu natomiast zasługuje na współczucie. Jak można uważać go wobec tego za winnego? Zadowólmy się stwierdzeniem, że zachowania małych dziewczynek, które w bezpiecznym, rodzinnym środowisku wypróbowują swoich uwodzicielskich zachowań jest czymś naturalnym i normalnym i nie jest żadnym wytłumaczeniem dla aktów kazirodczych i nadużyć seksualnych ze strony osób trzecich. Nie może też być uznawane za nakłanianie dorosłego do czynów seksualnych. Jedynie człowiek dorosły może podejmować inicjatywę i jedynie dorosły ponosi odpowiedzialność za tego typu zachowania. Naturalna potrzeba czułości, jaką odczuwa dziecko, potrzeba ciepła i uczucia, kontaktu, pieszczot i nawet korzyści materialnych nie mogą usprawiedliwiać ze strony dorosłego podejmowania czynności seksualnych. Mimo to bardzo często widać jak winą za to, co się stało obarcza się dziecko lub jego matkę. Psychologowie często są skłonni by odwracać relację oprawca-ofiara i robić z winnego ofiarę uwodzenia dziecka; jest to przeniesienie odpowiedzialności, która - chcę to jeszcze raz podkreślić - jest zawsze po stronie dorosłego.


10. Niektórzy uważają, że instytucje publiczne nie powinny mieszać się w wewnętrzne prawa rządzące rodziną. Rodzina jest tabu. Musi być chroniona za wszelką cenę, nawet kosztem dziecka. To właśnie na łonie rodziny dziecko powinno być najlepiej chronione. Można się z tym zgodzić, jeśli rodzina naprawdę dziecko chroni, pozwala mu się swobodnie rozwijać, mieć całkowite zaufanie do wszystkich jej członków, gdy integralność fizyczna i psychiczna jest respektowana. Lecz nie wtedy, gdy dorośli nadużywają swojej władzy i dziecko zmuszone jest zaspokajać potrzeby seksualne rodziców czy innych osób z najbliższego otoczenia. Jeśli chodzi o kazirodztwo jest to najczęstsza forma nadużyć seksualnych na dzieciach a liczby szacunkowe ukazujące częstotliwość jego występowania są dalekie od rzeczywistości, co wzmacniane jest przez silny nakaz milczenia, wypieranie się czynów przez sprawców oraz milczenie najbliższej rodziny…
Powyżej pewnej ilości przypadków psychologowie dochodzą do wniosku, że kazirodztwo jest zjawiskiem rzadkim, pojawia się jedynie w upośledzonych warstwach społeczno-ekonomicznych, wśród nizin społecznych związanych z przemocą, alkoholizmem, bezrobociem, itd.
Lekarz biegły sądowy nie może potwierdzić tej opinii. Kazirodztwo istnieje we wszystkich warstwach społecznych niezależnie od wyznania i przynależności etnicznej, lecz nie figuruje w żadnych statystykach kryminalnych. Ofiarami są dzieci obu płci w pierwszych latach swojego życia…
Według Baurmmann (1983), 90% ofiar gwałtów to młode dziewczęta i kobiety, z których dwie trzecie ma pomiędzy 5 i 13 lat…
Według Kempe (1980) przypadki kazirodztwa są liczniejsze w USA i w krajach Europy. Jest prawdopodobne, że przypadki te są dziś łatwiej ujawniane. Ludzie zaczynają stawiać sobie pytania a „dziewczęta przestają milczeć” (Alice Miller, 1986). Kazirodztwo może się ciągnąć przez lata i wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy ojciec sprzeciwia się temu by córka opuściła ognisko domowe i gdy ją bije, usiłuje udusić lub ją wręcz zabija.
Dorastając dziewczyna zaczyna nawiązywać zazwyczaj relacje poza rodziną, znajduje przyjaciół i może się na nich zdać, jeśli tylko pozostało w niej jeszcze, choć trochę poczucia własnej wartości by przyjąć wobec życia postawę aktywną. Wzmocniona w swoich decyzjach znajduje zazwyczaj odwagę by opuścić ognisko domowe, co stanowi kres kazirodczych relacji między ojcem a córką. Później już się nie wspomina o tych zdarzeniach i zjawisko to nie pojawia się w żadnych statystykach ani też nie stanowi obiekty żadnych dochodzeń sądowych.
Czasem, po opuszczeniu rodzicielskiego domu młoda kobieta znajduje w sobie odwagę by zacząć mówić o zaznawanych przez lata nadużyciach, by przerwać milczenie i nawet czasem wnieść skargę.
Chęć separacji, jak każda próba obrony przed nadużyciem, może czasem mieć konsekwencje śmiertelne: możemy zacytować przykład brata, który zabił swą szesnastoletnią siostrę gdyż usiłowała się obronić, wykorzystał ją po śmierci i udusił młodszego, dziesięcioletniego brata, który był świadkiem morderstwa.
Nie tylko w okresie Antyku, lecz aż do XIX wieku dzieci pierwsze lata swego życia przeżywały w atmosferze seksualnego wykorzystywania.
Całowanie i ssanie dziecięcych sutków, dotykanie jąder, brodawek i organów genitalnych, lizanie skóry, praktykowanie sodomii z małymi chłopcami, sprzedawanie dzieci do specjalistycznych burdeli i całe mnóstwo innych, niewyobrażalnych rzeczy było na porządku dziennym: pedofilskie zachowania, jakich nie możemy wzmacniać poprzez zniesienie sankcji karnych.
Poza tym istnieją również dziś, i nie tylko w krajach azjatyckich, burdele, w których malutkie dziewczynki są obiektem regularnego i systematycznego seksualnego wykorzystywania i straszliwego traktowania. Małe tajskie dziewczynki więzione w domach schadzek, zmuszane do prostytucji przy użyciu przemocy fizycznej i środków podniecających. Według świadectw siedmiu dziewczynek, uratowanych z pożaru burdelu, 30 stycznia 1984, były one trzymane jako niewolnice. Nie miały prawa opuścić budynku i przywiązywano je jedną do drugiej, łańcuchem, po tym jak jedna z nich usiłowała uciec. Jedna z dziewczynek oznajmiła lekarzowi w szpitalu, że od dwóch lat, od kiedy zabrano ją z jej rodzinnej wioski, zmuszano ją dzień w dzień do stosunków seksualnych, z co najmniej dwunastoma mężczyznami, pomiędzy godziną dziewiętnastą a piątą nad ranem.
Większość klientów to europejscy turyści, również z Niemiec, którzy nie wahają się zaspokajać swoje seksualne potrzeby przy pomocy dzieci zmuszanych do prostytucji. W Hong Kongu są prostytutki nawet pięcioletnie. Kim są mężczyźni, którzy używają dzieci dla zaspokajania potrzeb seksualnych?
Nawet w krajach rozwiniętych dziecięca prostytucja stanowi poważny problem. UNICEF ocenia, że na świecie jest około dwa miliony dzieci, obu płci, będących obiektami seksualnej eksploatacji. A nadużycia seksualne popełniane na łonie rodziny nie są wliczone w podane ilości.”

Elisabeth Trube-Becker wylicza poważne konsekwencje złego traktowania zaznanego w dzieciństwie i podaje bulwersujące przykłady. Należałoby uzupełnić jej listę dodając do niej wewnętrzną kompulsję ofiary, która, jeśli nie spotka na swej drodze oświeconego świadka, dzięki któremu przestanie tłumić swe przeżycia, to odreagowuje i powtarza na innych bezbronnych istotach to, co sama musiała przeżyć i stłumić.

Zdałam sobie sprawę na swoim własnym przykładzie podczas terapii, że przy okazji każdej wewnętrznej konfrontacji z moimi rodzicami wszczepione mi poczucie winy odradzało się we mnie i wzmacniało wyparcie, blokując dostęp do rzeczywistości i możliwość odczuwania własnego cierpienia. Uczucia mnie zalały dopiero wtedy, gdy mogłam podważyć swoje domniemane poczucie winy. Dopiero, gdy mogłam poczuć, że choć nie popełniłam żadnego błędu to byłam pogardzana przez swoich rodziców, nie traktowali mnie poważnie ani nie postrzegali takiej, jaką naprawdę byłam, dopiero wtedy zrozumiałam to, co się stało. Zrozumiałam, że nie ja powinnam im uzmysławiać gdzie spoczywa ich odpowiedzialność, nie do mnie należało, gdy byłam niemowlęciem, sprawienie by moi rodzice byli zdolni do miłości. Jedyne, co było w mojej mocy to pokazać im, że mogłam im służyć, że można było mnie wykorzystywać i reagowałam na to zawsze uśmiechem. Życie nie zaoferowało mi innej możliwości.

Od momentu jak zrozumiałam funkcję blokowania poczucia winy uzmysłowiłam sobie, że pojawiało się ono i nie pozwalało mi usnąć, gdy jakiekolwiek traumatyczne wspomnienie pojawiało się na powierzchni świadomości. Nazajutrz miewałam ochotę ponownie zaprzeczyć temu, co odkryłam poprzedniego dnia. Czasem zapominałam o tym lub czułam się zmuszona zaprzeczyć temu lub czułam się bardzo niezręcznie, że mogłam pomyśleć o własnych rodzicach coś tak strasznego. Prawo, jakie mną rządziło było dokładnie takie samo jak to, które zmusiło Freuda do wyparcia się i zdradzenia własnych odkryć.

Wielu terapeutów obserwuje często ten opór u swoich pacjentów i interpretuje go niesłusznie jako dowód na to, że nie da się odtworzyć minionej rzeczywistości. Sam pacjent nie wie czy chodzi o realne wspomnienia czy o fantazje. Wewnętrzna walka dziecka by zachować nietknięty wizerunek dobrego ojca lub dobrej matki jest czasem tak silny, że nie tylko sam pacjent, lecz również członkowie jego najbliższego otoczenia stają się ofiarami tej pomyłki. Idea Freuda, według której można wymyślić rzeczy gorsze niż przeżywana rzeczywistość również u mnie wyrządziła wiele spustoszeń. Byłam gotowa wierzyć, że wszystkie sygnały są fałszywe, że to wszystko nie było takie straszne i tylko moje podejrzenia są okropne i niesprawiedliwe. Chciałam by to psychoanaliza miała rację, chciałam zachować iluzję o rodzicach, którzy mnie kochali. Z czasem zrozumiałam absurdalność pomysłu, że to dzieci wymyślają sobie traumatyczne wydarzenia. Istnieje pewne naturalne prawo, które każdy może zweryfikować: człowiek unika cierpienia i nie szuka go raczej. Szuka przyjemności, radości, ukojenia. Lecz masochizm nie jest wyjątkiem od tej reguły: to jedynie kompulsja, która zmusza do zadawania sobie nowych cierpień by niegdyś stłumione uczucia nie wypłynęły na powierzchnię.

Masochista, który drogo płaci za to by być wychłostanym przez prostytutkę i zależy mu na tym by siedzieć na nocniku podczas tego seansu jest pod wpływem wewnętrznego przymusu by odtwarzać traumę wynikająca z treningu czystości, jaki przeszedł w dzieciństwie i by utrzymać za wszelką cenę wspomnienie tego zdarzenia w podświadomości. Inne prawo życia wymaga by idealizowanie rodziców poprzez fantazje i stłumienie pomogło dziecku przetrwać. Przypisywanie najbliższej osobie, którą kochamy czegoś złego byłoby więc czymś przeciwnym naturalnym obronom i prawom życia. W konsekwencji dziecko nigdy nie wymyśla sobie traumy. Przeciwnie: aby przeżyć, musi sprawić, za pomocą fantazji, by ból stał się znośny.

Pouczający przykład w tym względzie dostarcza przypadek, jaki amerykańskie czasopisma omawiały przez parę miesięcy w 1985: większość z trzystu uczniów szkoły w Los Angeles była wykorzystywana do sadystycznych zabaw seksualnych przez siedmiu nauczycieli. Mówili oni uczniom, że ich rodzice umrą, jeśli dowiedzą się o czymkolwiek. Pokazywano dzieciom małe martwe zwierzęta mówiąc, że podobny los je czeka, jeśli opowiedzą w domach o tym, co dzieje się w szkole. Dzieci zachowały tajemnicę i przez długi czas znosiły zniewolenie i terror gdyż nie widziały innego wyjścia z sytuacji. Gdy cała sytuacja wyszła na jaw w 1985, siedmiu profesorów i dyrektorka zostali oddani w ręce sprawiedliwości. Adwokaci zamęczali dzieci przesłuchaniami przez kilka miesięcy aż do momentu, gdy zwolniono wszystkich nauczycieli, podczas gdy świadectwa dzieci były ze sobą całkowicie zgodne. Udowodniono mimo to, że dzieci kłamały gdyż nikt nie potrafił zrozumieć ich języka i roli fantazji.

Niektóre dzieci oświadczył na przykład, że zabiły małe dziecko, choć fakty tego nie potwierdzały. Zostały oskarżone o kłamstwo i wszystkie ich zeznania uznano za fałszywe. Żadnemu sędziemu nie przyszło do głowy, że dzieci potraktowały swoją zgodę na praktyki seksualne jako zamordowanie dziecka, jakim niegdyś były i że opisywały swoją wcześniejszą sytuację. Fantazja z zamordowanym dzieckiem była wyrazem rzeczywistego przeżycia, była sposobem na osłabienie traumatycznego przeżycia. Zawsze jest łatwiej uznać się za winnego niż doświadczyć świadomości bycia niewinną ofiarą, która zdana jest w każdej chwili na prześladowania i tortury. Wszyscy pacjenci czepiają się fantazji, w których przyznają sobie rolę aktywną by uciec przed cierpieniem i rozpaczą bez możliwości obronienia się. I przypłacają to poczuciem winy, jakie narzuca im nerwica.

Fakty zachowane w pamięci lub te, które można znaleźć w dokumentach pokazują zaledwie mała część losu, jaki musi znieść dziecko. Największą cześć faktów stanowią wyparte wspomnienia, o których nie można opowiedzieć gdyż nigdy nie zostały świadomie przeżyte. Nie można ich odkryć z terapeutą, który powątpiewa w realność złego traktowania, jakie przeżyło dziecko. Gdy terapeuta oświadcza: „Zawsze wierzę moim pacjentom”, nie wyklucza to tego, że okazuje się on niezdolny by odszyfrować wyparcie i zaprzeczanie pacjentów. Oczywiście, nie może on wiedzieć więcej o przeszłości pacjenta niż sam chory. Pacjent powinien odnaleźć fakty dzięki temu, co odczuwa, zweryfikować to, co odkrywa, podważać swoje przekonania dotąd aż będzie miał pewność, że coś się rzeczywiście wydarzyło. Możliwości są niezmierzone i warto by terapeuta o tym wiedział. Rozmiar krzywd, jakie można zadać dziecku jest nieograniczony. Świadomość tej prawdy pozwala terapeucie towarzyszyć pacjentowi w jego podróży, podróży, która prowadzi wielokrotnie do piekła i sali tortur. I trzeba wielokrotnie tam wracać tak długo aż wszystkie szczegóły urazu zostaną przeżyte tak by efekt traumy się zdezintegrował a rana mogła się w końcu zacząć goić.

Większość terapeutów, jakich znałam lekceważyli istnienie tych sal tortur. Zadowalali się uznaniem, że całe dzieciństwo zawierało trudne momenty, jak np. rozstania z rodzicami lub narodziny młodszego rodzeństwa i jeszcze kilka frustracji nie do ominięcia. Gdy nie mogą już zaszeregować zachowań rodziców jako frustracji nie do ominięcia mówią o „utajonej psychozie” matki lub ojca i unikają w ten sposób po raz kolejny problemu złego traktowania dziecka. Oczywiście może się zdarzyć, że istotnie rodzic ma zachowania psychotyczne, lecz, co ważne, że zachowania te są obojętne reszcie społeczeństwa dopóki dzieją się w rodzinie i kosztem dzieci osób zaburzonych. Trzeba znać tę regułę by móc rzeczywiście towarzyszyć pacjentowi i rozumieć go, szczególnie w momentach, gdy wszystkimi siłami broni się przeciwko prawdzie, gdyż ta jest nie do przyjęcia. Od momentu, gdy się wie, że dziecku udaje się przeżyć zaznane tortury dzięki wyparciu można wspierać pacjenta w taki sposób by zniósł tę pracę związaną z odkrywaniem wypartych części.

W rozmowach dotyczących nadużyć seksualnych dokonywanych na dzieciach pytanie brzmi: dlaczego matka dziewczynki ignorowała sygnały alarmowe lub, dlaczego zajęła stanowisko zabraniające córce opowiedzieć prawdę. Zachowanie to wydaje się całkowicie niezrozumiałe, gdy dowiadujemy się, że ona sama również to przeszła w dzieciństwie. Jednakże to właśnie ta informacja stanowi klucz do znalezienia wytłumaczenia. Matki, które same były ofiarami analogicznych przeżyć i mają wyparte te wspomnienia są najbardziej głuche i ślepe na sytuację, w jakiej znajduje się ich dziecko. Nie chcę dopuścić by ich własna historia do nich wróciła i porzucają dziecko jego losowi.

Niestety, w tym względzie nawet ruchy wolnościowe kobiet, które miały swój poważny udział w uświadomieniu społeczeństwu maltretowania zaznawanego przez kobiety i dzieci, mają swoje ograniczenia ideologiczne. W ich ocenie problem polega jedynie na patriarchacie, władzy sprawowanej przez mężczyzn. Ta uproszczona wizja pozostawia wiele ważnych pytań w zawieszeniu. Być może pytania te nie powinny być na razie stawiane gdyż skompromitowałyby obraz wyidealizowanej matki. Jednakże musimy zapytać: jak to się dzieje, że mężczyzna gwałci kobiety i dzieci? Kto uczynił go tak podłym? Z moich doświadczeń wynika, że nie są za to odpowiedzialni jedynie ojcowie. Należałoby się zapytać, jakie możliwości miałaby poniżona kobieta by nie wykorzystywać swego dziecka dla zaspokojenia własnych potrzeb? W rzeczywistości, nawet w kulturach gdzie kobieta zupełnie się nie liczy społeczeństwo przyznaje jej pełną władzę bez ograniczeń nad jej dzieckiem. Poza tym, jesteśmy zmuszeni zapytać samych siebie, jaką odpowiedzialność w stosunku do dziecka ponosi dorosła kobieta, która, jako dziewczynka, sama została wykorzystana przez ojca i czemu pozwoli się przebić w stosunku do syna, jeśli zachowuje wyparte wspomnienia tamtych wydarzeń.

Zauważyłam, że wiele feministek nie lubi by zadawać im tego rodzaju pytania. Jednocześnie są zakłopotane widząc ciągle, że matki nie chronią swoich córek, ofiar wykorzystania seksualnego, że je porzucają ich własnemu losowi a nawet czasem je karzą. Proste wytłumaczenie mówi, że boją się swoich mężów. Nikt nie chce uznać, że kobieta, która miała bezpieczne dzieciństwo i matkę, która ją chroniła nie wyszłaby za mężczyznę, którego by się bała i który maltretowałby dziecko. Posiadałaby anteny chroniące ją przed tymi dwoma niebezpiecznymi pułapkami.

Moim celem nie jest tutaj minimalizowanie zasług ruchu kobiecego, jeśli chodzi o odsłanianie faktów maltretowania dzieci, lecz jedynie pobudzenie do przekraczania barier istniejących do dziś. Obnażanie kłamstwa jest procesem, który nie musi być wstrzymywany przez nowe nieprawdy ideologiczne, nowe iluzje i nowe idealizacje. Sytuacja dorosłej kobiety wobec brutalnego męża nie jest taka sama jak sytuacja małego dziecka. Kobieta może się czuć niepewna z powodu własnego dzieciństwa i nie zdawać sobie sprawy z możliwości obrony, jaka leży w jej zasięgu, lecz nie jest ona tak naprawdę pozbawiona obrony. Nawet jeśli jej prawa są niewystarczające i nawet jeśli sądownictwo jest po stronie mężczyzn dorosła kobieta może mówić, opowiadać, szukać sprzymierzeńców, może nawet krzyczeć (jeśli się tego nie oduczyła w dzieciństwie). Lecz przede wszystkim nie ma ona potrzeby tłumienia tego, co się wydarzyło, może przeżyć cierpienia i obelgi i nie wynikną z tego nowe zranienia. Jedynie u dziecka trauma powoduje w konsekwencji zranienia gdyż uraz wpływa na organizm będący w okresie rozwoju. Zranienia te mogą się zagoić pod warunkiem, że się je dojrzy lub też pozostaną takie, jakimi są, gdy usiłuje się udawać, że ich nie ma. Spróbuję to zilustrować w VI rozdziale tej książki.

Ruchy kobiece nie stracą na sile, jeśli uznają, że również kobiety nadużywają swoje dzieci. To nie jest ucieczka przed prawdą ani negowanie jej, lecz jedynie prawda, nawet najbardziej niewygodna, może sprzymierzyć się z ruchem i zmienić społeczeństwo. Jeśli mężczyźni maltretują żony i jeśli kobiety znoszą to z uległością, zarówno agresja mężczyzn jak i zrezygnowanie kobiet są następstwem maltretowania w dzieciństwie. Dlatego właśnie małe dzieci obojga płci mogą być ofiarami dorosłych obojga płci. Jeśli kobiety (i mężczyźni) wrażliwe i nie brutalne, są niezdolne by chronić swoje dzieci przed przemocą partnera, ta niemożności pochodzi z zaślepienia i zastraszającego zawstydzania, jakie były im narzucane w dzieciństwie. To prosta prawda. Dopiero gdy odkryte zostaną korzenie wszelkiej przemocy i można będzie studiować te zjawiska bez zatajania ani upiększania faktów.

Terapeutka, która nauczyła się, że jedynie mężczyźni są przyczyną wszelkiego zła na ziemi będzie na pewno potrafiła wspierać pacjentki, gdy te odkrywać będą doznane w dzieciństwie nadużycia seksualne ze strony swoich ojców, dziadków lub braci. Nie będzie ich skłaniała do wypierania się prawdy - jak robią to adepci teorii popędów. Lecz tak długo jak prawda na temat matki, która tolerowała nadużycia, nie chroniła dziecka i zlekceważyła jego kłopot będzie ukrywana pełna rzeczywistość dziecka nie będzie dostrzeżona i uznana za prawdę. Tak długo jak dziecięce uczucia nie mogą być przeżyte wściekłość odczuwana do mężczyzn jest pozbawiona mocy. Może nawet zostać połączona z niezachwianą wiernością i zależnością w stosunku do ojca lub innych mężczyzn popełniających nadużycia (Alice Miller, 1986)

Od kiedy broni się matek jako nieszczęśliwych ofiar, pacjentka nie spostrzeże się, że mając matkę odważną, chroniącą i przejrzystą nie musiałaby nigdy znosić nadużycia ze strony ojca lub brata. Gdy dziecko uczy się od swej matki, że jest godne ochrony będzie ono szukało bezpieczeństwa przy osobach zewnętrznych i będzie zdolne samo się obronić. Jeśli nauczyło się, czym jest miłość nie zaryzykuje tego by stać się ofiarą symulowanej miłości. Lecz dziecko, które zawsze było odtrącane i wychowywane w dyscyplinie, które nigdy nie odczuwało błogiej troskliwości, nie wie, że istnieje cos innego niż pieszczoty, które są nadużywające. Zmuszone jest by zaakceptować każda bliskość, jaka jest mu oferowana, jeśli nie chce uschnąć. W danym przypadku zgodzi się nawet na seksualne nadużycie by znaleźć minimum uczucia i nie żyć na emocjonalnej pustyni. Gdy dorosła kobieta zdaje sobie sprawę, że okradziono ją z miłości będzie być może odczuwała wstyd z powodu swoich dawnych potrzeb i będzie się czuła winna. Będzie oskarżała samą siebie gdyż nie ośmieli się oskarżyć swej matki, która pozostawiła niezaspokojone jej potrzeby a nawet skazała swe dziecięce potrzeby.

Psychoanalitycy chronią ojca i maskują nadużycia seksualne dokonane na dziecku przywołując kompleks Edypa lub kompleks Elektry i wiele terapeutek feministek idealizuje matki i hamują w ten sposób dostęp do wczesnych doświadczeń traumatycznych przeżywanych z matką. Oba te podejścia mogą doprowadzić do impasu, gdyż cierpienie i lęk znikają dopiero wtedy, gdy potrafi się widzieć i zaakceptować pełną prawdę o faktach.

Jednakże nawet bez kontekstu ideologicznego terapeuta jest zdolny wsadzić prawdę między nawias, jeśli nie dostarcza pacjentowi narzędzi niezbędnych do przepracowania uczuć, potwierdzenia i systematycznego podważania jego przekonań. Nawet najbardziej gwałtowne zarzuty wobec rodziców nie pomogą w uwolnieniu się tak długo jak prawda będzie zafałszowana lub przebrana w inne słowa. Były to przypadek dziecka, którego miało ojca w obecności, którego nie mogło nic powiedzieć żeby mu nie przerwano i nie obrzucono inwektywami. Pacjent ten długo nie będzie w stanie wewnętrznie stawić czoła swemu ojcu i sformułować zarzutów. Uwolnione uczucia skierowane będą do matki, która mniej terroryzowała dziecko. Może być również odwrotnie, że ojciec mniej straszył dziecko niż matka i pacjent, nie zdając sobie z tego sprawy, będzie zarzucał ojcu rzeczy, jakich zaznał od matki. Będzie to robił nieświadomie, gdyż uczucia z tamtego okresu nie są jeszcze dla niego dostępne. Mechanizmy obronne i lęk tworzą zniekształcony obraz przeszłości. Deformacje te mogą być wyjaśniane podczas terapii pod warunkiem, że terapia ta ma na celu odkrycie prawdy. W takim przypadku terapeuta wie, że jego pacjent może skierować zarzuty jedynie do tego rodzica, do którego ma on jeszcze, choć odrobinę zaufania a nie do tego, przed którym był sparaliżowany z przerażenia. Pomoże mu w odkryciu prawdy jego historii pod warunkiem, że pacjent przestanie oskarżać „fałszywych winnych” a oskarżenia skieruje pod adresem osób, które na to zasługują i jedynie w kwestii działań, jakie rzeczywiście miały miejsce. Nikt się nie może uwolnić oskarżając tych, którzy nie zrobili mu nic złego. Oskarżając w sposób niejasny, bez dowodów, osoby zastępcze pacjent nie doprowadzi do poprawy swojego stanu, lecz raczej pozostanie w fatalnym pomieszaniu.

Uwolnić się można wtedy, gdy nauczymy się stawać w swojej obronie tam gdzie jest to konieczne. Im bardziej jednostka zbliża się do swojej prawdy tym bardziej porzuca ideologiczne konstrukcje i sztuczne teorie i tym bardziej ma szansę by jej się to całkowicie udało.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:17    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wyjście z więzienia samoobwiniania czyli o fałszywym poczuciu winy

Nadchodzi do mnie wiele listów, których nie jestem w stanie ani tutaj wszystkich zamieścić, ani odpowiedzieć na nie pojedynczo. Ponieważ listy te zawierają ogólne i powszechnie powtarzane pytania, postaram się odpowiedzieć na nie globalnie i w ramach poniższego artykułu streścić mój punkt widzenia.

Czasami jestem pytana na czym opieram swoje przekonania, zaprzeczając utartym i powszechnie przyjętym opiniom, jeśli nie jestem członkiem żadnej szkoły, sekty, ani żadnego konkretnego wyznania. Uważa się, że to właśnie przynależność do jakiejś wspólnoty zapewnia ludziom oparcie i pewność oraz stanowi podstawę wypowiadania się ex catedra. Istotnie, wierzę tylko w to, co mogę sama zweryfikować. Zrozumiałam znaczenie tych faktów dzięki temu co przeżyłam w życiu oraz dzięki tysiącom listów od czytelników moich książek, publikowanych od 1979 roku.
Autorzy listów w zaskakujący sposób zaprzeczają, nie widząc tego, swej własnej, przeżytej w dzieciństwie, rzeczywistości. Przytoczone przez nich fakty pozwalają natomiast, zewnętrznemu obserwatorowi, dostrzec to zaprzeczanie. Są one pisane z pozycji rodziców, którzy nie mogą znieść faktu, że sami byli kiedyś dziećmi, a tym bardziej nie są w stanie tego dziecka w sobie pokochać. Trudno bowiem dostrzec punkt widzenia dziecka jeśli pomija się potraumatyczne cierpienia dzisiejszego dorosłego, jego symptomy fizyczne, depresje, myśli samobójcze i dręczące poczucie winy.
Często słyszę gdy ktoś mówi, że nie był dzieckiem maltretowanym ani bitym, poza kilkoma może klapsami, które przecież nie mają najmniejszego znaczenia, lub kilkoma przypadkowymi kopniakami, na które sobie ten ktoś naprawdę zasłużył gdyż był nieznośny i grał rodzicom na nerwach. Jestem zapewniana przez moich czytelników i pacjentów, że tak naprawdę byli dziećmi kochanymi tylko rodzice byli biedni, przeciążeni, nieszczęśliwi, depresyjni, niedoinformowani lub pijący, i że sami wzrastali bez miłości. Nic więc dziwnego, że tracili cierpliwość i tak łatwo im było uderzyć własne dziecko. Słyszę słowa: „trzeba się starać ich zrozumieć”; „tak bardzo się chciało pomóc im bo przecież się ich kochało i martwiło się ich stanem”. Lecz pomimo największych wysiłków dzieciom nie udaje się uratować rodziców, wyciągnąć ich z depresji czy uszczęśliwić.
Wyzwolone przez to niepowodzenie dręczące poczucie winy jest nieustające i niezmienne. Cały czas stajemy przed pytaniem: co robię źle? Dlaczego nie udaje mi się zaradzić problemom rodziców i uratować ich? Tak bardzo się staram.
Owo poczucie winy w podobny sposób mogą wzmacniać terapeuci. Mówią, że musimy korzystać z dobrych stron życia, że powinniśmy w końcu wydorośleć, przestać robić z siebie ofiary, że nasze dzieciństwo już dawno się skończyło, że trzeba w końcu zamknąć ten rozdział życia i przestać ciągle do tego wracać. Mówią, że nie powinniśmy wciąż szukać winnych czy odpowiedzialnych za nasz stan bo nienawiść nas w końcu zabije, że powinniśmy wreszcie przebaczyć, zapomnieć i żyć dniem dzisiejszym, bo jeśli nie – to staniemy się pacjentem borderline lub zasłużymy na jakąś inną etykietkę. Lecz jak mamy to osiągnąć?
Pacjenci mówią często jednym głosem: „Oczywiście, nie chcę obwiniać rodziców, bo ich kocham i powinienem być im wdzięczny za to, że w ogóle jestem na tym świecie. Mieli ze mną już i tak dość kłopotu. Ale w jaki sposób pozbyć się poczucia winy? Staje się ono jeszcze silniejsze gdy sam podnoszę rękę na swoje dzieci. To straszne czuć się niezdolnym by tego zaprzestać, i wpadać za każdym razem w stan przygnębienia. Nienawidzę się za te niepohamowane akty agresji, za chwile ślepego gniewu i furii. Co mogę z tym zrobić? Dlaczego muszę się ciągle nienawidzić i mieć poczucie winy? Dlaczego żaden z terapeutów, których miałem w najmniejszym stopniu mi nie pomógł? Od lat próbuję stosować się do ich zaleceń i pomimo tego nie udaje mi się uwolnić od poczucia winy ani pokochać samego siebie”.
Zacytuję tutaj moją odpowiedź na jeden z listów zawierających wszystkie wymieniane wyżej wątpliwości:
W swoim pierwszym liście deklarujesz, że nie byłeś bity i miałeś szczęśliwe dzieciństwo. W następnym liście opowiadasz, że jako dziecko srogo i okrutnie się obchodziłeś ze swoim psem gdyż byłeś „złośliwy i niegrzeczny”. Kto nauczył Cię w ten sposób patrzeć na siebie samego? Nie ma na świecie ani jednego dziecka, które maltretowałoby swojego psa nie będąc wcześniej samo maltretowane. Jest natomiast sporo ludzi, którzy mają podobną do Twojej opinię na swój temat i są chorzy z powodu poczucia winy. Dzieje się tak, gdyż nie mogą oni dopuścić do siebie świadomości o winie i odpowiedzialności rodziców; gdyż boją się, że będą ukarani za sam fakt, że sobie to uświadomią. Jeśli moje książki nie pomogły ci tego zobaczyć to niewiele więcej mogę zrobić. Najlepsze co możesz zrobić to przestać chronić rodziców przed swoimi uczuciami do nich. Gdy przestaniesz to robić zniknie przymus kompulsywnego powtarzania ich zachowań; przestaniesz się nienawidzić, przeklinać i czuć się potworem.

W jaki sposób człowiek ma siebie kochać i szanować jeśli został nauczony, że nie jest godny miłości ? Skoro otrzymywał bolesne ciosy za to, że nie spełniał oczekiwań? Jeśli był dla swoich rodziców jedynie ciężarem, a nigdy radością; gdy wie, że nic na świecie nie zmieni odrazy i złości rodziców do niego? Człowiek ten przypuszcza, że jest jej rzeczywistą przyczyną choć nie jest to w najmniejszym stopniu prawdą. Czuje się winny i chce się poprawić, lecz nie znajduje sposobu by zaspokoić ich oczekiwania. Prawda jest taka, że rodzice wylewają na swoje dzieci złość, którą sami niegdyś musieli powstrzymać i stłumić będąc krzywdzeni przez swoich rodziców. Stanie się rodzicem zazwyczaj odblokowuje i wyzwala głęboko schowane uczucie dawnej złości.
Kiedy naprawdę to zrozumiemy przestajemy oczekiwać od rodziców miłości. Wiemy dlaczego jej nigdy nie otrzymamy. Możemy sobie wtedy pozwolić na to by stanąć w końcu po stronie dziecka w nas, dostrzec to, jak strasznie byliśmy kiedyś traktowani i poczuć jak bardzo z tego powodu cierpieliśmy. Zamiast odczuwać współczucie do rodziców, jak niegdyś, zamiast starać się rozumieć ich a obwiniać siebie, zaczynamy otaczać siebie opieką. Jest to moment w którym rodzi się miłość do tego dziecka w nas, na którą nie było miejsca poprzednio. Kończy się czas gdy wyśmiewaliśmy się z własnego cierpienia, traktując je niepoważnie. Nadchodzi moment, w którym zaczynamy z szacunkiem patrzeć na dawny ból bezbronnego dziecka jakim byliśmy. Otwierają się przed nami zamknięte, przez długie lata, drzwi. Nie da się ich jednak otworzyć słowami nakazu: „musisz pokochać samego siebie”. Czujemy, że rady takie nas przerastają dopóki nie damy sobie prawa by ujrzeć bolesną prawdę o naszym dzieciństwie.

Myślę, że zadaniem dobrej i udanej terapii powinna być właśnie zmiana punktu widzenia i wyjście ze schematów myślowych charakterystycznych dla bezwzględnej i bezuczuciowej postawy rodzica. Jeśli uda nam się poczuć, jak bardzo cierpieliśmy z powodu postępowania rodziców, empatia dla nich znika zazwyczaj bez żadnych wewnętrznych konfliktów. Zaczynamy wtedy odczuwać współczucie dla siebie samego i własnego dziecięcego cierpienia. Aby zmiana ta stała się możliwa potrzebujemy terapeuty-świadka, który będzie potrafił stanąć całkowicie po stronie dziecka w nas, bez oporu ani lęku przed nazwaniem i potępieniem okrucieństw rodziców. Uważam, że terapeuci w jakikolwiek sposób stający po ich stronie są dla nas zagrożeniem; tylko empatyczny, świadomy świadek, jak nazywam prawdziwie wspierających terapeutów, może nam pomóc skonfrontować się z prawdą, bez ukrywania czegokolwiek i w taki sposób, byśmy mogli pozostawić za sobą przeszłość i rodziców bez poczucia winy.
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:18    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Panu Freudowi już dziękujemy

Obszar tabu kurczy się. Coraz śmielej mówimy o naszym życiu intymnym, o naszych przekonaniach i może się wydawać, że nie ma tematu, na który nie można obecnie rozmawiać. Książka Alice Miller dotyka jednak spraw, o których większość ludzi nie ma pojęcia. Co więcej, gdyby miała wybór, wolałaby nigdy o nich nie słyszeć.

"Mury milczenia" to książka o przemocy stosowanej przez rodziców wobec swoich dzieci w imię wychowania, w imię miłości i słusznych zasad. Autorka maluje przed czytelnikiem obraz bardzo ponury: znakomita większość dzieci jest brutalnie traktowana, emocjonalnie i seksualnie wykorzystywana oraz psychicznie niszczona przez osoby, wobec których jednocześnie ma obowiązek odczuwać miłość i wdzięczność. Poza tym Alice Miller serwuje nam zakomity demontaż teorii stworzonych przez ojca psychologii - Zygmunta Freuda - wykazując, że stworzone przez niego koncepcje nie tylko mijają się z rzeczywistością, ale mogą wyrządzić ogromną krzywdę pacjentom poddawanym psychoanalizie.

"Jeszcze dzisiaj mamy takie ustawodawstwo, które nie przyznaje dziecku prawa do samoobrony, lecz zezwala dorosłemu wyładowywać się pod pretekstem wychowania i stosowania kar. Gdyby jakiś mężczyzna nagle na ulicy wpadł we wściekłość (może dlatego, że przypomniał sobie coś nieprzyjemnego albo z powodu ostatnich szykan ze strony szefa), i z tej wściekłości napadłby i pobiłby na ulicy drugiego człowieka, natychmiast przybyłaby policja, żeby go zaaresztować, nawet gdyby napadnięty był wystarczająco mocny, żeby się bronić. Ale jeżeli czyni to ze swoim małym dzieckiem, które w swojej miłości i fizycznej słabości jest całkowicie bezbronne, nazywa się to wychowaniem i jest aprobowane lub nawet wymagane przez autorytety". (s. 287)

Mnie osobiście treść książki wydała się z początku bardzo przesadzona. Dawanie klapsów dzieciom miałoby być szkodliwe? W jaki inny sposób najszybciej uciszyć fochy rozpieszczonego bachora lub wybić mu z głowy nieprawidłowe zachowanie? Po przeczytaniu książki zorientowałem się, że moje własne poglądy są efektem powszechnego stosowania metod "Czarnej pedagogiki" w czasach mojego dzieciństwa. Alice Miller twierdzi, iż większość z nas była wychowywana metodami, które stosowane wobec dorosłych nazywane byłyby kryminalnymi. Trudno w to uwierzyć, ponieważ dorosły nie pamięta krzywd wyrządzonych mu przez rodziców.

Autorka wyjaśnia, że dziecko poddane molestowaniu, tyranii rodziców, któremu każe się jednocześnie tych rodziców kochać, nie potrafi ani intelektualnie pojąć tych sprzeczności, ani emocjonalnie sobie z nimi poradzić. Jedynym sposobem, aby w takich warunkach przeżyć z zachowaniem integralności umysłowej, jest wyparcie wszystkich urazów. Nie pozostaje to oczywiście bez skutków ubocznych, które autorka identyfikuje jako destruktywność, zaburzenia i choroby psychiczne, wojny i wiele innych nieszczęść, które dotykały ludzi kiedyś i nękają obecnie. Co więcej, przedstawia interpretację dzieł literackich oraz biografii ludzi słynnych z czynionych okrucieństw, w której wszelkie zło ma korzenie w dręczeniu dzieci przez własnych rodziców.

Co z tym wszystkim ma wspólnego Freud i psychoanaliza? Alice Miller stosowała koncepcje psychoanalityczne (w szczególności teorię instynktów) w swojej pracy z pacjentami. Wg teorii Freuda problemy pacjentów biorą się z istnienia nieuświadomionych instynktów. Zazdrość o penisa, ukryty homoseksualny pociąg do własnego ojca, kompleks Edypa - te pomysły zawsze wydawały mi się idiotyczne, a jednak stały się nie tylko fundamentem nauk psychologicznych, ale i swego rodzaju dogmatem. Wprawdzie współczesna psychologia posunęła się znacznie naprzód, ale najszerzej znaną koncepcją psychologiczną w powszechnym mniemaniu nie jest behawioryzm czy psychologia humanistyczna, ale właśnie związane z seksualnością teorie Freuda.

Doświadczenia autorki z pracy z pacjentami stały w sprzeczności z teorią psychoanalityczną. Skutkiem tego "Mury milczenia" to rozprawa z teorią instynktów, demontaż fikcji powstałej w celu... ochrony rodziców pokolenia Zygmunta Freuda. Człowiek ten podczas terapii odkrył prawdziwe źródło problemów psychicznych swoich pacjentów - wykorzystywanie seksualne oraz brutalne traktowanie przez rodziców, jednak nie był w stanie przekroczyć pewnego etapu zrozumienia. Stworzył tzw. teorię uwiedzenia (wykorzystania) lecz porzucił ją, ponieważ wywracała do góry nogami cały ówczesny system wychowania oraz zmuszała go do przyznania się do uczuć bezsilności, upokorzenia, strachu i rozczarowania. Któż chciałby takie uczucia przeżywać?

Freud nie był w stanie wypowiedzieć prawdy i dlatego powołał do życia dziwne twory teoretyczne, które przetrwały do naszych czasów. Pacjenci leczeni psychoanalitycznie są krzywdzeni, ponieważ wmawia się im, że mają jakiś kompleks, jakieś ukryte pragnienia, którym wprawdzie nie zawinili, ale które tkwią w nich samych. Tymczasem problem, z którym przychodzą do terapeuty, wynika z przyczyn zewnętrznych, wg Alice Miller jest skutkiem błędów (cóż za eufemizm) wychowawczych ich własnych rodziców.

Książka została wydana ponad dwadzieścia pięć lat temu. Wiele rzeczy się od tego czasu zmieniło. W wielu krajach Europy wprowadzono zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci - nieraz z oporami większości społeczeństwa. Wydaje mi się, że książka ta może otworzyć oczy bardzo wielu ludziom szukającym przyczyny swoich zaburzeń emocjonalnych.

Na zakończenie kilka uwag odnośnie samego tekstu. Kwintescencja książki to zaledwie około 10% jej objętości. Moim zdaniem autorka zbyt wiele miejsca poświęciła przedstawianiu swoich racji w konfrontacji z teoriami psychoanalizy. Po kilkunastu stronach wywodów byłem już przekonany, a po kolejnych kilkudziesięciu - znużony szczegółowym dowodzeniem i odniesieniami do nieznanych mi koncepcji psychologicznych. Nie jest to książka popularna, nie jest to również podręcznik. Nie wiem, jak wygląda ta sprawa w nowych wydaniach, czyli w "Pamięci wyzwolonej", być może niektóre fragmenty zostały zmienione.

Autor: Glivinetti
Kopia publikacji z:
BiblioNETka.pl, http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=17134
Recenzje i opinie o książce Alice Miller Pamięć wyzwolona
z dnia 14.05.2005
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:19    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

„Rodzice Hitlera”

To jedna z najważniejszych książek. W pełni wyjaśnia, dlaczego odziedziczony przez nas świat jest właśnie taki. Odsłania obszar, którego nie obejmują niezliczone analizy ekonomiczne, historyczne, socjologiczne. Analizy te nie wyjaśniają, jak "normalni" ludzie mogli stać się masowymi mordercami, jak bez żadnych oporów prowadzili dzieci do komór gazowych, bili je i robili im przy tym zdjęcia. Co z małego Adolfa zrobiło "Hitlera", a z części narodu oprawców ?

To "czarna pedagogika" - wszechogarniający, lansowany jako najsłuszniejszy styl wychowania, a właściwie tresowania, który Miller bezkompromisowo nazywa mordem duchowym na dzieciach. Z fragmentów poradników dla rodziców i nauczycieli wieje grozą i z przerażeniem stwierdzamy, jak wiele z ich zaleceń funkcjonuje nadal, co gorsza, czasem z naszą własną pomocą.

Nie byłoby obozów koncentracyjnych, gdyby nie było ich w tylu rodzinnych domach. Absurdalnych, chorych, niszczących zachowań nie zauważa się i nie diagnozuje, gdy ogarniają one całe grupy, środowiska, pokolenia, społeczeństwa. Wydają się "oczywiste", są popierane, a nawet uważane za powód do dumy.

Powodem niesamowitej skuteczności "czarnej pedagogiki" jest fakt, iż dziecko jej poddawane łamane jest tak wcześnie, że pozostaje nieświadome i nie może niczego pamiętać. (Wczoraj słyszałam 29-letnią dziewczynę, która mówiła z całym przekonaniem, że ona już się urodziła taka beznadziejna.)

Najgroźniejsze dla rozwijającego się dziecka jest to, że wszystko złe, co je spotyka, a więc: zawstydzanie go, zaniedbywanie, nierozumienie, bicie, odrzucanie, itp. - wszystko to przedstawiane jest jako działania "dla jego dobra", często pod szyldem "miłości". Idzie za tym wpajanie fałszywych przekonań typu: rodzice, właśnie dlatego, że są rodzicami, zasługują na szacunek, a dzieci z tej racji, że są dziećmi, na szacunek nie zasługują; rodzice zawsze mają rację, posłuszeństwo wzmacnia charakter dziecka (lub wręcz go kształtuje), potrzeby dziecka nie mogą być wskazówką dla rodzica, należy zważać na potrzeby innych, nie wolno krytykować rodziców itd. Okazywanie gniewu bądź zwykłej niezgody jest zabronione, a jeśli nie ma znikąd wsparcia, przeżywanie tego samotnie jest dla dziecka nie do zniesienia, a więc trzeba się wyprzeć urazów i idealizować prześladowców.

Twórcy tej "pedagogiki" mogą być święcie przekonani, że dzieciństwo było najszczęśliwszym okresem ich życia - tak dalecy są od swoich uczuć. MUSIELI wyprzeć ze świadomości niezadowolenie, bezsilną wściekłość, lęk, nienawiść, upokorzenie. Te uczucia nie znikają jednak, a przeradzają się w mniej lub bardziej uświadomioną nienawiść do siebie lub do osób zastępczych, czy całych grup (Źydzi!), wyzwalając zachowania, w których się wyładowują (mechanizm projekcji) wciąż na nowo i bez ulgi, bo ich ukryte, nierozpoznane źródło wciąż bije. Sieją więc wokół udrękę i zniszczenie - nadaremnie zatruwając kolejne ofiary.

Oswoiliśmy się z wiedzą o wpływie dzieciństwa na resztę życia człowieka. Ale lekceważymy ją, naprawdę nie chcąc wiedzieć, łatwiejsze są żarty, bagatelizowanie: "No, wiadomo, X jest bandytą, bo miał trudne dzieciństwo, bankier zdefraudował pieniądze, bo go mamusia nie kochała, a Hitler wymordował miliony, bo go tatuś bił." Ironia służy temu, żeby wykazać, że owszem zna się modne teorie, ale nie warto się nimi zajmować - życie jest gdzie indziej - poważna i ważna jest gospodarka światowa, technika i finanse. Dzieci są nieważne, bo nie tworzą państw, konsorcjów ani armii. A poza tym: "mnie też rodzice bili i wyrosłem na porządnego człowieka, a tych... (odpowiednie wstawić) to do gazu". Tak umacnia się barierę chroniącą przed własnym cierpieniem noszonym w sobie od dziecka. A może pomoże jeszcze lepszy samochód, jeszcze więcej władzy, cudzy lęk, zależność, zazdrość. Uczymy się obsługiwać coraz doskonalsze komputery, a jak zmienilibyśmy świat doskonaląc empatię!

Autorka podkreśla, że rzecz nie w tym, aby być chronionym, separowanym od bólu w dzieciństwie (bo tak niektórzy rozumieją "białą pedagogikę"), ale żeby móc go wyrażać i nie być za to karanym lub odrzuconym, ponieważ normalną, zdrową reakcją na krzywdę powinien być ból i gniew. Pamiętajmy, że mimowolne zachowania też mogą sprawiać ból. Ale po jego wyrażeniu rana znika. Do niedawna nie wiedziano, jak bardzo potrafi cierpieć dziecko. Tylko skrzywdzeni krzywdzą. Tylko ofiary się mszczą. Na innych albo na sobie. Albo i na innych i na sobie.

Oprócz Adolfa Hitlera Alice Miller opisuje przypadek seryjnego mordercy dzieci, narkomanki - autorki wstrząsającego świadectwa Dzieci z Dworca ZOO, samobójczyni Sylvii Plath i innych, oraz życie rodziców ich wszystkich. Rodzice ci oczywiście także byli ofiarami.

Arcyważne jest, aby nie interpretować tych prawd jako ataku na rodziców. Nie wzywa się ich tu, aby czuli się winni lub żeby wymagać od siebie zmian wobec dzieci, ale aby zwrócić się w stronę dziecka tkwiącego w nich samych.

Alice Miller nie potępia i nie idealizuje. Rejestruje pozytywne zmiany w naszych czasach, opisuje drogę empatii, którą podąża wielu ludzi. Jest wielką, odważną przyjaciółką, sprzymierzeńcem dzieci. Także tych, które czekają w nas dorosłych na odkrycie i czułe spotkanie i przyjęcie.

Dziękuję Jej za to i jako psycholożka i jako ja.

P.S. Niniejszym wyrażam także złość do wydawnictwa za to, że książka rozpada się w rękach w czasie czytania i brak w niej części tekstu

Katarzyna Miller
Alice Miller
Zniewolone dzieciństwo Ukryte źródło tyranii.
Media Rodzina of Poznań 1999
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Echnaton
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur
Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur


Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 6110
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Nie Maj 23, 2010 23:21    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Najdłuższa droga w moim życiu czyli czego należy oczekiwać od terapii?

Żadna droga w moim życiu nie była tak długa jak ta, która miała mnie zaprowadzić do mnie samej. Nie wiem czy jestem tu jakimś wyjątkiem czy też inni postrzegają to podobnie. Z pewnością są ludzie, którzy nie podlegają tej regule; mieli to szczęście i byli w pełni przez swoich rodziców akceptowani wraz ze swoimi uczuciami i potrzebami. I mogli mieć dostęp do swoich uczuć i potrzeb od pierwszych dni swego życia, nie musieli ich tłumić, nie musieli też potem szukać dróg prowadzących do tego, czego nie dostali w odpowiednim momencie – dróg do samych siebie. Ja potrzebowałam całego swojego życia by w końcu ośmielić się być taką, jaką jestem; słyszeć to, co moja wewnętrzna prawda mi mówi w sposób coraz bardziej jasny i nie zakodowany, nie czekając na pozwolenie z zewnątrz, ze strony osób, które w jakiś sposób symbolizowały moich rodziców.

Jestem dość regularnie pytana o to, czym jest dla mnie udana terapia, pomimo iż sporo o tym napisałam w swoich książkach. Teraz jestem chyba w stanie sformułować to w sposób jaśniejszy: terapia jest udana w takim stopniu, w jakim pozwala skrócić długą drogę wiodącą ku wyzwoleniu się ze starych mechanizmów obronnych i nabraniu zaufania do swoich własnych odczuć, co nasi rodzice utrudniali lub wręcz uniemożliwiali nam we wczesnych fazach naszego rozwoju.
Liczni są ci, dla których droga ta pozostaje nieosiągalna, gdyż wstępu na nią zabroniono im od początku życia i nawet sama myśl o jej obraniu budzi w nich nieopisany lęk.
W późniejszym czasie rolę rodziców przejmują nauczyciele, księża, społeczeństwo, moralność, tak, że obawa w dziecku zostaje utwardzona, jak cement, a każdy wie, że raczej trudno jest przejść ze stanu stałego jak cement, do stanu płynnego.
Zarówno liczne metody auto-nauczania komunikacji bez przemocy, jak i cenne rady Thomas’a Gordon’a i Marshall’a Rosenberga są bardzo skuteczne jeśli osoby, które robią z nich użytek miały w dzieciństwie możliwość okazywania swoich uczuć i emocji bez narażania się na niebezpieczeństwo, żyjąc wśród osób dorosłych, posiadających umiejętność bycia w kontakcie ze sobą i mogących być wzorem do naśladowania. Lecz dzieci z głęboko poranioną tożsamością nie będą potrafiły w późniejszym okresie życia identyfikować swoich prawdziwych uczuć i potrzeb. Najpierw muszą się tego nauczyć w terapii, następnie weryfikować te nowe umiejętności aż do momentu, gdy nabiorą pewności, że się nie mylą.
Dziecko niedojrzałych lub zaburzonych rodziców musiało cały czas wierzyć, że jego uczucia i potrzeby były fałszywe. Tłumaczyło sobie, że gdyby były one prawdziwe, jego rodzice nie odmawialiby kontaktowania się z nim.
Myślę, że żadna terapia nie jest w stanie zaspokoić potrzeby, jaką bez wątpienia odczuwa wiele osób - potrzeby by w końcu wszystkie problemy, jakim musiały one dotąd stawiać czoła zostały rozwiązane. Nie wydaje się to możliwe, gdyż życie nas stawia i będzie stawiało przed coraz to nowymi problemami, mogącymi reaktywować stare wspomnienia, których fragmenty nasze ciało przechowało w sobie.

Terapia powinna otwierać drogę wiodącą do naszych własnych uczuć, i niegdyś zranione nasze dziecko wewnętrzne powinno móc mówić a dorosły w nas powinien być świadomy jego obecności i nauczyć się jego języka. Jeśli terapeuta jest rzeczywistym, przezroczystym świadkiem a nie wychowawcą, jego pacjent nauczy się dopuszczać do siebie uczucia i emocje, rozumieć ich intensywność i uświadamiać je sobie, co sprawia, że w miejsce starego koduje się nowy zapis. Oczywiście, ex-pacjent, jak każdy inny człowiek, będzie potrzebował przyjaciół, z którymi, w sposób bardziej dojrzały, będzie mógł dzielić się swymi kłopotami, problemami czy wątpliwościami. Relacje oparte na wykorzystywaniu nie będą już wchodziły w grę, jeśli obie strony będą już świadome nadużyć doznanych w dzieciństwie.

Emocjonalne zrozumienie dziecka, jakim byłam i tym samym jego historii, zmienia mój sposób podchodzenia do siebie samej i daje mi coraz więcej siły by inaczej, bardziej racjonalnie i skutecznie, traktować problemy, które się dziś pojawiają. Nie jest możliwa ucieczka przed cierpieniem i bolesnymi doświadczeniami, to zdarza się tylko w bajkach. Lecz jeśli przestaję być dla siebie zagadką, mogę pozwolić sobie na refleksję i świadome działanie, mogę zrobić miejsce napływającym uczuciom gdyż je rozumiem i nie przerażają mnie one w takim stopniu jak niegdyś. To właśnie w ten sposób można zmieniać siebie, mając w rękach narzędzia pozwalające poradzić sobie w sytuacjach gdy pojawia się depresja lub wracają symptomy cielesne. Wtedy wiem, że one coś oznaczają, że coś chce się przebić na powierzchnię i mogę jedynie pozwolić by to wypłynęło.
Poszukiwanie drogi powrotu do siebie to proces trwający całe życie, więc koniec terapii nie oznacza końca tej wędrówki. Tyle, że podczas terapii możemy nauczyć się odkrywania i identyfikowania swoich prawdziwych potrzeb, brania ich pod uwagę w życiu i zaspokajania ich. To jest właśnie to, czego zranione dzieci nie mogły rozwinąć we wczesnym okresie życia. Praca z terapeutą może nas nauczyć zaspokajania potrzeb, które dzięki niej pojawią się dużo wyraziściej i z większą siłą, w sposób indywidualny dla każdego z nas i bez szkodzenia innym. Pozostałości wcześnie wpojonej edukacji nie zawsze dają się wyeliminować całkowicie, lecz można je wykorzystać konstruktywnie, aktywnie i twórczo, jeśli będziemy je sobie uświadamiać zamiast je znosić w sposób pasywny i autodestrukcyjny, jak niegdyś.
W ten sposób, stawszy się osobą dorosłą i świadomą, jednostka, której przeżycie zależało od tego czy spełni potrzeby rodziców i będzie taka jak pragną, staje się zdolna zaprzestać rezygnowania ze swoich potrzeb i nie musi służyć innym, tak jak musiała to robić będąc dzieckiem.
Może teraz rozwinąć i wykorzystać swoje przedwcześnie nabyte umiejętności troszczenia się o innych, by ich rozumieć i pomagać im bez zaniedbywania siebie i własnych potrzeb. Możliwe, że zostanie terapeutą i w ten sposób zaspokoi swoją chęć pomagania, lecz nie będzie wykonywać tego zawodu po to, by udowodnić sobie swoją siłę. Nie musi już tego robić, bo przeżyła ponownie swoją dziecięcą niemoc.
Może stać się przezroczystym świadkiem, który proponuje swojemu klientowi towarzyszenie w trudnej drodze. To musi się odbywać w środowisku, gdzie nie istnieje żadna presja moralna, gdzie pacjent doświadcza (często po raz pierwszy w życiu) co znaczy poczuć siebie prawdziwego. Terapeuta może mu to zapewnić, pod warunkiem, że sam już wie, co to znaczy, bo sam to przeżył. Wtedy jest gotów porzucić stare „podpórki” - zarówno normy moralne jak i wpojone zasady (wybaczanie, „pozytywne myślenie”, etc.). Już ich nie potrzebuje bo widzi, że ma całkiem sprawne nogi i jego pacjent również. Przestają one być im konieczne gdy tylko pozwolą opaść złudzeniom zakrywającym prawdę o ich dzieciństwie.

Alice Miller

Na podstawie - http://www.koniecmilczenia.ngo.org.pl/index.html
_________________
„lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność”
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email Odwiedź stronę autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Czytelnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group