Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna Forum na temat przemocy w rodzinie
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP
www.niebieskalinia.pl 
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moja historia
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Forum ogólne o przemocy w rodzinie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 9:40    Temat postu: Moja historia Odpowiedz z cytatem

Witam serdecznie. Problem przemocy dopadł i mnie. Szukam pomocy i wyjścia. Może na początek przestawię swoją historię. Uprzedzam, że to długa historia:


Jestem męzatką od siedmiu lat. Małżeństwo poprzedziła dość krótka znajomość.
Tak mi się życie ułożyło, że nigdy nie miałam chłopaka, byłam nieśmiałą, zakompleksioną dziewczyną. Mąż przełamał moje zahamowania, ujął mnie swoją dobrocią i oddaniem. On również bał się bardzo odrzucenia. Oboje jesteśmy niepełnosprawni i trudno powiedzieć, które z nas bardziej pokrzywdził los.
Jego niepełnosprawność, choć drastyczna i niezbyt estetyczna, mnie nie przeszkadza. Był mi za to wdzięczny, chodził za mną jak pies, przesiadywał u mnie godzinami, a ja niestety, dość szybko poczułam, że to nie to, czego pragnę. Wiele nas różni. On jest introwertyczny, trudno z nim prowadzić długie, ukochane przeze mnie rozmowy, często zachowuje się tak, jakbym zupełnie go nie interesowała, co doprowadza mnie do rozgoryczenia i złości. On jest prostym człowiekiem i choć to brzmi okrutnie, wyraźnie różnimy się tzw. poziomem, co jest nie tylko moją opinią. Często stwierdza, że nie ma nic do powiedzenia na tematy, które mnie nurtują (wcale nie jakieś tam intelektualne).
Ale mniejsza o to... Po okresie niepewności postanowiłam zakończyć znajomość i wtedy zaczęły się "schody". Jego rozpacz, łzy, zagradzanie mi drzwi, groźby że pokaleczy się nożem... Do takiej sceny doszło po trzeciej mojej próbie odejścia, tym razem postanowionej "nieodwołalnie".
Nie dałam rady odejść. Zostałam. Ryczeliśmy po tej scenie przytuleni do siebie. Potem wciąż żyłam na emocjonalnej huśtawce - od wiary, że możemy zbudować coś pozytywnego i tylko od naszej dobrej woli to zależy, po nienawiść do człowieka, który zatrzymał mnie przy sobie szantażem. Przyznaję, że wyładowywałam na nim tę złość. Dochodziło do kłótni, awantur, po których następowała krótkotrwała zgoda. Zdarzały się chwile ciepła, radości z bycia razem, ale było to przejściowe. Nie widziałam możliwości wyplątania się z tego związku, dlatego przyjęłam oświadczyny, choć nie cieszyły mnie one zupełnie. Wkrótce okazało się, że jestem w ciąży.
Dziecka pragnęłam i pokochałam z całego serca odkąd dowiedziałam się o jego istnieniu. Wciąż bardzo je kocham i nie żałuję, że się urodziło. Mąż również uwielbia synka - z wzajemnością. Związek między nimi jest tym silniejszy, że to ja chodzę do pracy. Mąż jest bezrobotnym rencistą i zajmuje się wychowaniem dziecka.
Po ślubie zaczęło się dziać naprawdę kiepsko. Nasłuchałam się co niemiara, że nie mam pieniędzy ani mieszkania, że moja mama mi nie pomaga finansowo, choć rzekomo jest w stanie. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że sama jest w skomplikowanej sytuacji, a nawet jeśli rzeczywiście nie jest dla mnie dobra, to nie powinno mieć wpływu na stosunek do mnie.
Mąż uzyskał dużą pomoc od swoich rodziców, lecz ode mnie oczekuje się spłacenia połowy mieszkania, o które się nie prosiłam. Kiedy proponuję wyprowadzenie się "na swoje" wynajęcie taniego lokum, słyszę: "nie będę pchał się w biedę".
Nie miałam poczucia, że mąż stoi po mojej stronie. Po każdej wizycie teściów miał do mnie pretensję, o nieodpowiednie zachowanie. Tymczasem nigdy nie obraziłam jego rodziców. Zdarzyło mi się raz rzucić: "Do licha, wszyscy najlepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre!" (gdy rodzina męża nieproszona przyjeżdżała kąpać moje dziecko, udzielać rad, zadawała krępujące mnie pytania o pokarm w piersiach itd.). Faktem jest, że nie znalazłam z nimi wspólnego języka i pewnie widać to było w czasie naszych spotkań. Jednak starałam się zawsze zachowywać poprawnie i traktować ich jak innych gości. Dziś nasze relacje są pełne dystansu. Za to mąż potrafił bardzo obrazić moją matkę, oskarżając ją, że ma mnie "w dupie", krzycząc: "wypieprzaj z mojego domu" (sic!). Dodam jeszcze, że przez długi czas odmawiano mi tymczasowego zameldowania (a wskutek różnych perypetii pozbawiona jestem jakiegokolwiek miejsca pobytu stałego). Gdy w końcu wspaniałomyślnie teściowa wyraziła zgodę, musiałam sama o to poprosić. Mąż oświadczył, że on już rozmawiał, więc mogę teraz sama to załatwić. Obecnie, gdy dopisuję kilka słów do dawno już zredagowanego listu, jestem pozbawiona nawet pobytu czasowego. Formalnie bezdomna, co spowodowało duże kłopoty z przedszkolem dziecka (przedszkole jako miejskie przyjmuje dzieci meldowane na terenie miasta).
Po urodzeniu synka dopadła mnie chyba lekka depresja. Byłam zagubiona, nerwowa, czego mąż nie rozumiał i nie akceptował. Pomagał mi w pracach domowych, pod tym względem jest dla mnie wciąż dużą podporą, ale konflikty wybuchały ciągle. Mąż angażował w nie rodziców, szukając u nich pomocy - niestety, to tylko szkodziło małżeństwu.
Pretensje męża doprowadzały mnie do takiego szału, że potrafiłam go zwyzywać wulgarnymi wyrazami. On nie pozostawał dłużny.Po pewnej kłótni sprowadził do domu policję, po czym oświadczył, że jednak "zależy mu na żonie" i wycofuje oskarżenie o przemoc psychiczną.
Najchętniej rozstałabym się z mężem, bo już się nie łudzę, że kiedykolwiek będzie lepiej. Ale jestem zupełnie zagubiona. Mąż szantażuje mnie, że wykorzysta przeciwko mnie moją chorobę (niestety uraz mózgu, nie pozostający bez wpływu na moją psychikę - powodujący drażliwość i skłonność do przygnębienia). Ale przecież jestem zupełnie sprawna! Wykształciłam się bez większych problemów, uchodzę za inteligentną i tzw. normalną). Intelektualnie przewyższam męża (choć wiem, że to nie brzmi dobrze).
Mąż grozi, że odbierze mi dziecko. Grozi też, że jeśli odejdę, zrywa kontakt i ze mną i z synem.
Jestem regularnie szantażowana. Jak w tej atmosferze dokładać starań o dobre pożycie? Mam i ja wielkie poczucie winy. W tym związku wyszło ze mnie wszystko, co najgorsze. Chętnie odeszłabym, ale boję się, że spełni swoje groźby. Stać go na wszystko. Potrafił np. rozpowiadać nieprawdziwe historie o mnie i mamie, o czym dowiedziałam się przypadkowo (natknęlam się na zapis jego rozmowy z kolegą na gg).
Nie chcę walczyć jego bronią. Pomimo, że w złości przeklinałam najohydniejszymi wyrazami, nie potrafię i nie chcę posługiwać sie jego metodami.
Wiem, że nie jestem bez winy, ale mój mąż niestety okazuje się niedojrzały do swojej roli ojca i męża.
Jak sobie z tym wszystkim poradzić? I jeszcze jedno: jak ratować siebie nie krzywdząc dziecka, dla którego rozstanie z ojcem z pewnością byłoby wielkim ciosem. Dodam, że synek ma obecnie 7 lat.
Prez rok chodziłam na psychoterapię, na którą zgodziłam się, by poradzić sobie z trudnym małżeństwem. Mąż odmówił uczestnictwa mimo wcześniejszych deklaracji. Spotkania bardzo mi pomogły przyjrzeć się własnym reakcjom, nieco nad nimi zapanować, ale wpływu na pewne zachowania męża nie mam. Doszło do tego, na samo słowo "mieszkanie" trzęsę się i płaczę.
Bardzo proszę o pomoc.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 9:58    Temat postu: Moja historia - ciąg dalszy Odpowiedz z cytatem

Mimo że terapia wiele mi pomogła, nie rozwiązała naszych problemów. Nadal jestem szantażowana mieszkaniem, padają słowa: "nie jesteś u siebie", obraża się moją matkę, rości się do mnie pretensje, że "matka ma cię w d...e". Zarzuty bywają absurdalne i niesprawiedliwe. Najgorsze jest to, że zdarzyło mi się kilka razy w przypływie złości uderzyć męża. On mnie nie bije, ale bardzo rani psychicznie.
Nasze dziecko rozumie coraz więcej i wyraźnie odreagowuje kłotnię. Jest ich niby mniej niż kiedyś, lecz problemy wracają jak bumerang, zwłaszcza gdy z zagranicy przyjeżdża moja matka.
Sądzę, że trwanie w tym małżeństwie nawet w pozornym spokoju i zgodzie, lecz bez pozytywnych uczuć niczego dobrego nikomu nie przyniesie. Jednak odejście to szalenie trudna decyzja. Skąd wziąć na nią siłę? Jak to zrobić? I w jaki sposób, aby zminimalizować cierpienie dziecka?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 9:59    Temat postu: Moja historia - p.s. Odpowiedz z cytatem

Najgorsze jest to, że po kłótni nabieram pewności, że trzeba się ewakuować z tego związku ,a potem, gdy opadają emocje, moja determinacja słabnie. Zaczyna się moje poczucie winy, nadzieja na poprawę sytuacji. obawa, że może to we mnie jest przyczyna konfliktów. Ale co z tego, że we mnie, skoro mąż nawet nie chce na ten temat rozmawiać, nie chce mi pomóc (ani sobie)?!
Rozpracowałam niedawno swoje lęki, które powstrzymują mnie przed odejściem.
Boję się, że nie spotka mnie już nic lepszego. Że nie dostanę nawet tych ochłapów miłości,które mam z nim.
Drugi mój lęk: przeraża mnie rozbicie rodziny własnemu dziecku, które ojca kocha z wzajemnością. Boję się jego pytań i łez oraz wlasnej bezradności.
Trzecia sprawa: nie mam dokąd pójść! Ceny wynajmu mieszkań są koszmarne! Nie mam, niestety, rodziców, u których mogłabym się schronić. Nie chciałabym też ciągać dziecka z miejsca na miejsce, wyrywać go z miejsc, do których się przywiązał.
Ech... Szukam wsparcia. Bardzo o nie proszę.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 10:00    Temat postu: P.S. 2 Odpowiedz z cytatem

W czasie trwania naszego małżeństwa nabawiłam się przewlekłej choroby. Podejrzewam, że stresy i konflikty bardzo "pomogły' mi zachorować.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
marta 25



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 690

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 11:33    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Witaj..

no coz..
.. stop.. nie traktuj moich slow jako krytyke czy ocene Ciebie..
Nie o to w tym chodzi.
Zobacz co napisalas.. marto?
mamy tu skrzywdzona dziewczynke.. ktorasamaniewieczegochce...

na poczatku.. instynkt samozachowaczy , intuicja podpowiadaly " uciekaj" - zostalas wbrew sobie.. strach przed samotnoscia , a taki strach w przypadku osob chorych, czy o ograniczyonej funkcjonalnosci -jak sadze jest wiekszy - Zrobilas wiec pierwszy blad.
Drugi blad:
zaczelas budowac zycie na jego wlosciach.
I tu juz na poczatku mamy
a. intuicja podpowiada ci,ze ten czlowiek nie zalsuguje na zaufanie, nie sprawdzi sie w roli meza
a mimo to wychodzisz za niego i urzadzasz wspolne zycie na jego majatku. / nie calkiem zrozumialam czy to mieszkanie jest kupione na was oboje czy na niego /
- jesli na was oboje-- znow wykazujesz niekonsekwencje-- piszesz " mieszkanie o ktore sie nie prosilam" ale zgodzilas na wspolwlasnosc.. Uzalezniasz sie od niego i jego rodzicow..

Ty pracujesz- on jest bezrobotnym rencista..
on zajmuje sie dzieckiem- jego rodzice mu pomagaja..
Rodzice maja glowe na karku- urzadzili synowi zycie..
ma kobiete, pracujaca, ma opiekunke.. ma dziecko.. ma mieszkanie.. nie kazdy inwalida z renta zapewne maliutka ma tyle szczescia..
Czy on wogole kiedykolwiek pracowal? umie cos co moglby wykonywac mimo inwalidztwa? czy wykazuje cchec do zarabiania ?

Cos mi sie wydaje,ze nie.. synus nauczyl sie zyc w roli inwalidy pod kloszem opiekunczych rodzicow..
Ja sie im akurat nie dziwie.. kochaja swoje dziecko i ccha dla niego najlepiej.. ale dla niego to nie znaczy ze i dla ciebie.
Marta.. tylko ze.. tylko ze malzenstwo to nie jest zabawa w mame i tate dwojga dzieci na utrzymaniu rodzicow.. ..
Za zaszczyt bycia jego zona i zaszczyt urodzenia jemu dziecka a im wnuka- - kaza ci zaplalcic. Masz placic polowe kredytu.. .. a raczej Twoja mama , bo jak sadze / czego Nie napisalas/ w waszej sytuacji raczej o duzych Twoich dochodach mowy nie ma.

A weic na synka inwalide pracowac masz i Ty i Twoja mama. Pracowac bo on... na biede nie pojdzie.
\
Kto splaca ten kredyt?
Jego rodzice?

Ile on ma renty?
Chcialabym abys napisala cos wiecej o relacjach finansowych miedzy wami.. jak rozkladaja sie wasze dochody, na kogo jest kupione mieszkanie i czy na ratY ?

Spokojnie- da sie z tego wyjsc.. masz racje.. wyszlas za maz za dzieciucha a wlasciwie za jego rodzicow. Zarzucasz jemu z e jest nidojrzaly.. ale sama sie tez nie popisalas dojrzaloscia.
Teraz zycie postawilo Ciebie przed koneicznoscia dokonania dojrzalych decyzji. I pojawil sie problem.. masz klopt z jej podjeciem.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 13:48    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rencinę ma tę najniższą, do tego dodatek pielęgnacyjny. Nigdy nie sprawdzałam dokładnie, może jakieś 700 zł. razem, a może i nie. Nasze dochody na osobę w 2011 r. wyniosły nieco ponad 600 zł. Ja zarabiam więcej oczywiście. Mąż sporo wydaje na leki. Pod warunkiem że wydaje, bo ostatnio lubi mi przypominać, że go na to nie stać. Za to jest palaczem i na to mu wystarcza.
Mieszkanie jest własnością jego matki. Ani on, ani ja nie jesteśmy w nim zameldowani. On jednak ma meldunek u rodziców. Mnie "prezentów nie będą robić". Na mieszkanie mieli zaoszczędzonych część pieniędzy, a drugą pożyczyli od rodziny. Oczekują od nas spłaty tej części. Mąż w rozmowach i kłótniach sugeruje, że spłacona jest "jego" połowa.
Z powodu perypetii moich rodziców jestem pozbawiona jakiegokolwiek meldunku. Rodzice mieszkali w PGR-ze i wraz z pracą stracili również mieszkanie. Mój ojciec, który nie żyje od 11-u lat nie walczył o mieszkanie, niestety. Oferowano mu jakieś fatalne warunki, więc wybrał wynajem w mieście. Po jego śmierci wynajmowałyśmy mieszkania z mamą. Potem ona wyjechała za granicę, gdzie przebywa do dziś. Sama również jest pozbawiona mieszkania i meldunku, więc zarabia na własny kąt, który zaproponowała jej dalsza rodzina w zamian za sfinansowanie remontu i spłaty spadkobierców. Remont ciągnie się w nieskończoność, bo pojawiają się różne komplikacje, więc raczej nie mogę liczyć na jej pomoc.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 14:06    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nie popisałam się dojrzałością? Niestety, nie mogę zaprzeczyć. Teraz chciałabym jakoś ten problem rozwiązać, zamiast płakać nad rozlanym mlekiem.

"Przerobiłam" tę swoją niedojrzałość u psychologa.
W tym związku sama nie rozumiałam własnych emocji. Myślałam, że niechęć do kogoś to uczucie jednoznaczne, a ja naraz czułam wiele sprzecznych uczuć i zupełnie się w tym pogubiłam. Tak, instynkt mi mówił, że to nie to, a gdzieś z tyłu głowy był lęk, że już nic lepszego już mnie nie spotka. To było na poziomie emocji, nie myśli. Straszna ambiwalencja.
Mieszkanie z mamą to był horror. Rodzeństwo wyfrunęło z domu. Mama cierpiała po śmierci ojca. Cierpiałam i ja. Nie umiałyśmy ze sobą rozmawiać, warczałyśmy na siebie. Potwornie się bałam, że tak będzie wyglądała reszta mojego życia: stara panna i wdowa, jak mawiałam z przekąsem, beznadzieja i marazm. Nawet dziś, choć cierpię w małżeństwie, wolę to cierpienie od tamtego. Dziś moja matka ze mną nie mieszka, jest daleko, a jednak nasze realcje znacznie się ociepliły.

Byłam dzieckiem wrażliwym, a bardzo niedokochanym. Zaznałam wiele nietolerancji wśród rówieśników z powodu choroby. Mama nie była wzorem matki, potrafiła złapać mnie za włosy i uderzyć o stół, gdy nie radziłam sobie z nauka prasowania. Bardzo często przeprowadzałam się z rodzicami, zmieniałam szkołę. To też mi nie pomogło wyrosnąć na zdrową emocjonalnie osobę. Wyśmiewano się ze mnie, bito na przerwach... Uważam, że i tak daleko zaszłam, wyrosłam na nienajgorszego człowieka.

Stworzyłam sobie własny wewnętrzny świat, aby się chronić. Było mi w nim dobrze... do czasu. Zauważyłam, że życie płynie obok mmie. Zaczęło się żmudne wychodzenie z tego stanu.

Potem... pozwolę sobie zacytować własne zapiski, bo zdarza mi się gryzmolić w pamiętniku: "pragnęłam normalności, tego co dla innych jest takie oczywiste: rodziny, miłości, dziecka. Zdobyłam to z wielkim trudem, a teraz chyba jestem karana, za to, że odważyłam się sięgnąć po rzeczy dla mnie zakazane. To głupie i niesłuszne, ale zdarza mi się myśleć, że niektórzy ludzie z góry skazani są na życiową dyskwalifikację. Taki drugi sort... . Nie chciałam się na to zgodzić i dziś płacę swoją cenę".
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 14:11    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

To wszystko uświadomił mi psycholog, bo latami nie przyznawałam się sama przed sobą, że mam problem.
Wyraźnie widzę teraz, że moje życie to ciąg przyczyn i skutków.
Piszę to wszystko, bo chciałam tę swoją niedojrzałość wyjaśnić. Zabolała mnie ta uwaga, ale jej nie przeczę. Smutno mi. Czy już do końca życia będę płacić za spieprzone dzieciństwo?
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 14:14    Temat postu: P.S. Odpowiedz z cytatem

Pożyczkę mieliśmy teściom spłacać, ale kiepsko to idzie, kiedy pieniędzy wystarcza "na styk".
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
marta 25



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 690

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 15:37    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wyraźnie widzę teraz, że moje życie to ciąg przyczyn i skutków. "

Jesli to rozumiesz.. jesli rozumiesz naprawde / wykorzystaj terapie aby upewnic sie ze dobrze rozumiesz przyczynowosc skutkow/ - dasz rade .
To Zrozumiec swoje bledy, swoje stale , powtarzajac e4sie mechnizmy obronne i mechanizmy krore warunkuja podejmowanie decyzji to wlasciwie.. koniec terapii. Pacjent jest zdrowy.
Ad meritum.. tak jak myslalam.

Marta.. nie widzisz szopki w jaka zostalas wstawiona ? nazwano to malzenstwem.. ale to nie jest malzenstwo. Slowa ktore teraz ci powiem beda bolaly.. zostalas uzyta do zaspokojenia potrzeb syna. Syn zsotal wszechstronnie zabezpieczony abys nigdy nic nie wyszarpala z tego zwiazku.. z zamyslem, ze " jesli sie nie sprawdzisz w celach j akie na ciebie nalozono - juz sie nie sprawdzasz- nie splacasz kredytu!
- pokaza ci drzwi ., powiedza ze nie masz tu nic, ze wszystko jest ich.

Moim zdaniem nie masz na co liczyc, nic dobrego z tego nie wyjdzie. Szkdoa kazdego roku twojego zycia, bo final w zasadzie juz jest pewny..
Zacznijmy od jkredytu.

Dziewczyno.. pomysl abys Ty splacala ten kredyt jest kuriozalny.
A chron Boze.. ani zlotowki na kredyt na mieszkanie ktore nawet nie jest mieszkaniem Twojego meza ale jest mieszkaniem jego rodzicow!!!!
Nie masz i nigdy nie bedziesz miala do tego meiszkania zadnych praw.. Ci ludzie, Towi te4sciowy zastosowali wobec ciebie wybitnie wredna manipulacje.. liczac chyba na Towja naiwnosc,? na Towje rzeczywiscie trudne polozenie , na twoja determinacje, strach przed zosatneima sama.. ze te czynniki sprawia ze zrobisz wszystko byle tylko trzymac sie ich synka.

Twoja sytuacja jest rzeczywiscie trudna..
wspomnialas cos o mieszkaniu ktore mama odpracowuje w zamian za remont i splate wierzycieli..
Jest szansa abys zamieszkala w tym mieszkaniu? nie juz , nei zaraz ale za np pol roku.. ?

Moim zdaniem aby bezpiecznie wyjsc z tego zwiazku.. musisz miec kat dla siebie i dziecka.. , prace masz.. rente zapewne tez.. dojda tez alimenty,..
Nie mowie od razu o rozwodzie..
do tego musisz sama dojrzec..
Mowie raczej o ukladzie kiedy Ty stawiasz warunki: np: mozemy byc razem ale na swoim.
Mozemy byc razem ale kiedy ty mezu znajdziesz dla siebie jakies zajecie i przestaniesz korzystac z pomocy rodzicow.., o ukladzie , kiedy kiedy stworzysz uklad ze to ty bedziesz decydowac kiedy zechcesz przyjac wizyte jego rodzicow w swoim mieszkaniu.. Tak moze byc. Lecz moze byc ze on widzac,ze sie buntujesz.. pojdzie za rodzicami.. i najprawdopodobniej tak bedzie.

Czy masz gdzie pojsc mieszkac?

,


. .
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
basia-aa



Dołączył: 19 Sie 2011
Posty: 346
Skąd: dolnośląskie

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 15:46    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dlaczego zaraz wszystko widzisz w czarnych kolorach. Masz pracę, to najważniejsze. Jakim cudem mąż by Ci odebrał dziecko? Musziałabyś być narkomanką, alkoholiczką aby Sąd przychylił się i jego wyznaczył na opiekuna. Raczej na 99% opieka byłaby przyznana Tobie. Poza tym masz prawo do alimentów, jak nie będzie płacił, to przy dochodach poniżej 700 zł na osobę będziesz miała płacone z funduszu alimentacyjnego.
Tak czytając Ciebie Marto odnosi się wrażenie, że szukasz dla siebie samej usprawiedliwiania, do pozostania w tym chorym związku. Cóż niech dziecko ma dwoje rodziców - Twoim kosztem. Pozostaniesz w tym mieszkaniu - bo przecież nie ma gdzieś pójść.
Sama nie szukasz racjonalnego wyjścia ze swojej sytuacji tylko sama sobie rzucasz kłody pod nogi by w końcu i tak nic nie zrobić. W utrudnianiu sobie zycia jesteś naprawdę dobra.
Czy któraś z nas tutaj napisała, że po wyjściu z przemocy jej życie usłane jest różami? Każda z nas musi się borykać z problemami finansowymi, z samotnych wychowaniem dziecka czy dzieci i dajemy sobie radę. W życiu jest coś za coś. Tylko zauważ, że żadna z nas tutaj nie siedzi i nie użala się, tylko szuka rozwiązania z danej sytuacji. Wspieramy tutaj siebie w wzajemnym radzeniu sobie z problemami a nie w użalaniu się nad sobą.
Powodzenia jednak Ci życzę i bardziej racjonalnego spojrzenia na swoją sytuację.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
marta 25



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 690

PostWysłany: Pon Lip 30, 2012 16:01    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Baasia.. nie tak szybko.. zapedzilas sie.. Marta jeszcze jest bardzo daleko od podjecia jakiejkolwiek decyzji .. Jej sytuacja nie jest latwa. Nie popedzaj jej.i nie banalizuj jej historii namawiajac ja do rozwodu - - rozwod zmieni sytuacje Marty ale nie rozwiaze jej problemow.. .problemow powazniejszych niz byc czy nie byc z tym facetem i jego rodzinka.
Marta potrzebuje jeszcze duzo czasu najpierw na zrozumienie swojej sytuacji, bo jej nie rozumie.. a potem na pozbieranie siebie i dopiero potem przyjdzie czas dzialania .

Nie nalezy wyprzadzac zakresu percepcji naszego rozmowcy.. nalezy pomoc te percepcje poszerzac.. a wnioski i decyzje musza wyplynac od samej Marty.. .. nigdy od nas. czasem taka gotowosc osiaga sie w ciagu kilku dni, czasem w kilka miesiecy ale np Gigi , marianna potrzebowaly kilku lat..
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Wto Lip 31, 2012 12:02    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Basiu, to wszystko, co napisałaś, wiem. Ale dzięki za życzliwość, która przemawia przez ten zamaszysty post.
Marto, dziękuję za zrozumienie; jest dokłądnie tak jak mówisz: problem jest głębszy. Najtrudniej podjąć decyzję, ale że po jej podjęciu poradzę sobie, w to nie wątpię. Bycie "skrzywdzoną dziewczynką" nie wyklucza faktu, że jestem zaradna, oszczędna i w życiu raczej nie zginę. Do skromnego bytowania przywykłam jeszcze w rodzinnym domu i nie jest dla mnie problemem, że z czegoś trzeba zrezygnować, czy wyżywić trzy osoby za 20 zł. dziennie (mozna i to nie najgorzej!).
Gdyby nie dziecko, nie obawiałabym się też tułania z jednego wynajętego mieszkania do drugiego, nawet gdyby wiązało się to ze spartańskimi warunkami. Jednak nie chcę małemu fundować życia na walizkach - sama przez to przeszłam w jego wieku.
Tak, Marto, najtrudniej określić czego się chce i coś wreszcie zadecydować.

Co do mieszkana mamy, to być może za rok już będzie można tam zamieszkać, sprawa powoli zmierza do finału. Wtedy będzie mi dużo łatwiej. Jest spore, pomieścimy sięSmile.

Fakt, nie myślę od razu o rozwodzie, ale nie mogę też zostawić spraw swojemu biegowi. Tylko strasznie jestem chwiejna. Nawet dzisiaj rano, kiedy mąż był miły, rozśmieszał mnie swoimi powiedzonkami, topnieję.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Wto Lip 31, 2012 12:13    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Z pracą męża kiepsko. Stan zdrowia nie pozwala mu na dłuższe wykonywanie tego samego zajęcia. Muszę za to przyznać, że dużo pomaga mi w domu, dzięki czemu zyskuję czas dla siebie i synka.
Nie chciałabym się wdawać publicznie w dłuższe szczegóły na temat jego choroby, ale sprawa jest powazna.

Z drugiej strony, on nie dba o siebie jak należy i sam sobie to zdrowie pogarsza.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Marta_po_trzydziestce



Dołączył: 19 Cze 2012
Posty: 57

PostWysłany: Wto Lip 31, 2012 12:16    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Aha, jeszcze jedno: pracę mam i to niezłą, jak na małe miasteczko. Rentę mi zawieszono z racji "zbyt wysokich" zarobków. Oczywiście niewiele ten pułap przekroczyłam. Ale ma te swoje półtora tysiąca, podczas gdy znam niemało osób pracujących za 1200-1300. Kokosów nie mam, ale z głodu nie ginę.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum na temat przemocy w rodzinie Strona Główna -> Forum ogólne o przemocy w rodzinie Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group